[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Jestem trochę zaskoczony, że i tobie nie pozostawił jakiegoś drobiazgu - zwrócił się do Angela.
- Zostawił mi osiem procent od opłat franchisingowych. Czego jeszcze mi potrzeba? Nigdy nie podróżuję i
ostatnio coraz mniej jem.
- Osiem procent to chyba niezły kawałek, co? Angelo wzruszył ramionami.
- Piętnaście, szesnaście milionów rocznie.
Rozdział 27
Mary Barton była tak pochłonięta ponurymi rozmyślaniami na temat zniknięcia ciała dziadka, że dopiero w
wigilię Bożego Narodzenia przypomniała sobie, iż Charley nie zdał jej sprawozdania ze śniadania w Białym
Domu.
Zjedli cichą kolację przygotowaną przez Charleya w rezydencji przy Sześćdziesiątej Czwartej Ulicy,
odrzuciwszy wcześniej dwadzieścia trzy zaproszenia od znanych ludzi. Mary Barton nie tylko rozpaczała po
stracie dziadka, ale także zaczęła nagle ze zdwojoną siłą odczuwać swą podwójną ciążę.
- Jak poszło na śniadaniu z Hellerem, Charley?
- Przy stole właściwie nie rozmawialiśmy. Czterej pajace narazili się prezydentowi, próbując zwrócić na
siebie moją uwagę.
- Więc w ogóle z nim nie gadałeś?
- Tylko przed śniadaniem. Skierowano mnie na górę, do jego prywatnych pokojów. Był dobrotliwy i
skwaszony zarazem.
- To oczywiste, że był właśnie taki. Jest politykiem. Co konkretnie powiedział?
- Powiedział, że byłby wdzięczny za pomoc.
- Chciał, żebyś załatwił mu wsparcie KAP-ów?
- Tak. Co to właściwie jest?
- Komitety Akcji Politycznej. Licencja na łapownictwo.
- Skąd mam je wziąć?
- Papa nimi rządzi.
- Aha. Powiedział też, że przyśle mi swoich ludzi do
Nowego Jorku, żeby zajęli się szczegółami. Spytał, czy w jego nowej administracji chciałbym objąć
Departament Skarbu.
- Skarb? To dopiero kanał!
- Kanał?
- Słyszałeś kiedyś, żeby gość odpowiedzialny za Departament Skarbu trafił do Białego Domu? Nawet
Andrew Mellon nie dokonał tej sztuki.
-
Nigdy nie interesowałem się tymi sprawami. - Charley wyprostował się na krześle, wyraźnie
zaniepokojony. - Do czego ty właściwie zmierzasz?
- Herbert Hoover wszedł do Białego Domu po tym, jak zajmował się handlem, ale to był wyjątek. Gabinet
to nie najlepsza odskocznia.
- Dla kogo?
- Dla ciebie.
- Dla mnie?
- Czemu nie? Eduardo nie wygra, ma wredny charakter i do tego jest wdowcem. Będzie następnym
prokuratorem generalnym. Ale nawet jeśli się mylę i jakimś cudem trafi do Białego Domu, prawo nie
pozwoli mu siedzieć tam dłużej niż osiem lat. W dwa tysiące pierwszym będziesz miał zaledwie
sześćdziesiąt trzy lata, to najlepszy wiek dla prezydenta.
- Mae, o czym ty, kurwa, mówisz?!
- Nie wyrażaj się, Charley. Poza tym mam na imię Mary, nie pamiętasz? Będziesz miał za sobą osiem lat
doświadczenia w kierowaniu Barker’s Hill. Możesz mi powiedzieć, czym to się różni od bycia prezydentem
Stanów Zjednoczonych? Trzeba tylko pchnąć cię w górę właściwą ścieżką. Mógłbyś zacząć jako
wiceprezydent - Coolidge, Truman, Johnson, Nixon i Ford dochrapali się prezydenckiego stołka właśnie w
taki sposób - albo zdobywając doświadczenie w polityce zagranicznej, na przykład jako ambasador. To, że
znasz się na sprawach wewnętrznych, wyborcy już wiedzą...
- Słuchaj no, Mae...
- Nie twierdzę, że powinieneś zostać sekretarzem stanu. Swego czasu Al Haig dostał tę robotę i widzisz, co
się stało. Będę musiała dobrze to przemyśleć.
- Mae, czyś ty oszalała?
-
Na Boga, Charley! Każdy może być prezydentem! Spójrz choćby na Reagana! Kiedy ty wreszcie
zrozumiesz, że wystarczy mieć sprawną organizację, która zadba o public relations, mnóstwo KAP-ów i paru
dobrych tekściarzy kabaretowych? Słowem - rozgłos i pieniądze. Jednego i drugiego mamy więcej, niż miał
Reagan.
Bliźnięta przyszły na świat szesnastego lutego tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku. I nagle,
ku swemu przerażeniu, Charley zorientował się, że został sam. Mary Barton zupełnie straciła zaintereso-
wanie sprawami Barker's Hill, karierą Charleya i podejmowaniem decyzji, które tak bardzo ułatwiały mu
codzienną pracę, nawet podczas chaotycznych dni tuż po zaginięciu zwłok dziadka. Przez poprzednie trzy
miesiące, to jest od chwili gdy powrócili do Nowego Jorku, przestrzegali ustalonego harmonogramu
działania: codziennie od szesnastej do kolacji i przez trzy godziny po niej omawiali problemy, które
pojawiały się w firmie. Konsekwentnie odrzucali zaproszenia. Teraz zaś Mary Barton po prostu odpuściła
sobie pracę w charakterze doradcy męża, wykorzystała pojawienie się dzieci jako odskocznię od mniej
radosnych spraw, takich jak zniknięcie don Corrada.
- Na Boga, Charley! - zawołała, kiedy zaprotestował przeciwko zmianom, domagając się jej pomocy w
podejmowaniu decyzji. - Przecież to także twoje dzieci! Sądzisz, że będę karmić je krowim mlekiem, kiedy
noszę przy sobie takie dwa zbiorniki?!
- Przecież tu chodzi o miliony dolarów!
- W takim razie firma zarobi jutro tylko siedemdziesiąt milionów zamiast siedemdziesięciu dwóch. I co z
tego? Otaczają cię najbardziej utalentowani ludzie biznesu w tym kraju. Kiedy więc któryś z nich zada ci
pytanie, szukaj odpowiedzi u jednego z pozostałych. Jak sądzisz, w jaki sposób zarządzał Eduardo?
Mary Barton spędzała zdecydowaną większość czasu, opiekując się dziećmi. Każdego ranka i popołudnia
woziła je w podwójnym wózku do Central Parku, ze względów bezpieczeństwa osłaniana dyskretnie przez
Ala Melviniego. Melvini miał sześćdziesiątkę na karku, masę tłuszczu na brzuchu i wydatne wole pod brodą.
Był szczerze przywiązany do Maerose, choć nie miał już odwagi nazywać jej inaczej niż panią Barton. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •