[ Pobierz całość w formacie PDF ]
abażury wykonane z cienkiej ludzkiej skóry o jasnej karnacji (dostrzegłam ślady starannego ręcznego
szycia); twarz ładnej i atrakcyjnej kobiety oddzielona od czaszki, a potem naciągnięta na gładką,
wypolerowaną i pozbawioną własnych rysów twarz manekina; ustawione rzędem na półkach czaszki
odpiłowane od tułowia, pomalowane niczym ludowe misy; jakieś zawieszone na drucikach lekkie
przedmioty, które zaczynały tańczyć pod wpływem mojego oddechu; mobile w stylu
Caldera [7] złożone z wysuszonych palców nóg i rąk, nosów, warg, kobiecych warg sromowych;
jeszcze dalej coś, co przypominało łańcuch sporządzony z połączonych kobiecych piersi o
sterczących różowych brodawkach. Obok na krawieckim manekinie rozpięta była skóra zdarta z torsu
piersiastej kobiety: wykonano z niej rodzaj kamizelki podbitej jakimś trwalszym materiałem, może
filcem. Zmiertelnie przerażona, a jednak zafascynowana, odwinęłam skraj kamizelki...
-Ello!
Szept dobiegł mnie z tyłu. Ale że serce waliło mi jak oszalałe, toteż nie byłam pewna, czy
rzeczywiście coś usłyszałam. Latarka wysunęła mi się ze spoconej dłoni i upadła z hałasem na
podłogę. Odwróciłam się, ciężko dysząc, i przykucnęłam, jednak nadal nie widziałam wyraznie.
Wreszcie jakaś sylwetka zamajaczyła niewyraznie w przejściu pomiędzy dwoma pokojami.
- Ello, nie!
Wciągnęłam w płuca powietrze do krzyku, lecz nie mogłam wydobyć głosu. Straciłam władzę w
nogach. Nagle podłoga usunęła mi się spod stóp i zemdlona upadłam.
7. Ranek
To morderca. Demon.
Ranek! Promień słoneczny przesunął mi się po twarzy niczym światło lasera. Uniosłam powieki,
leżałam na obcym łóżku w mocno wygniecionym ubraniu. Bolała mnie szyja, którą miałam wykręconą
pod dziwnym kątem, zupełnie jakbym próbowała krzyczeć. Podeszwy moich bosych stóp były lepkie.
Szybko wstałam. Ledwo trzymałam się na nogach, byłam wprost półprzytomna z wyczerpania.
Stwierdziłam, że jestem w pokoju, do którego zaprowadziła mnie matka, tym z żółtymi zasłonami z
perkalu - w pokoju gościnnym. Nic się tu nie zmieniło, tyle tylko, że zasłony były odsunięte, a przez
okno wlewało się niosące ciepło słoneczne światło. Zdezorientowana zauważyłam, że ciężki fotel
został znów przesunięty pod drzwi.
Drżącymi dłońmi przeszukałam worek: latarka zniknęła.
Była siódma dwadzieścia. Wprost trudno mi było uwierzyć, że przespałam resztę nocy po tej
makabrze Czerwonego Pokoju. I to w dodatku ciężkim, otępiającym snem; strasznie bolała mnie
głowa, w ustach czułam smak popiołu.
Byłam przerażona. Wrzuciłam swoje rzeczy do marynarskiego worka, przygotowując się do
ucieczki. Z korytarza za drzwiami dobiegły mnie z dołu jakieś głosy. Poczułam przypływ adrenaliny.
Znałam tylko jedną drogę ucieczki, wiodła tymi schodami. Schodząc w dół, słyszałam coraz
donośniej-szy głos doktora Mosesa, znów beształ matkę. Ona sama mówiła słabiutkim głosikiem,
niemal jej nie słyszałam.
Byli w kuchni znajdującej się w tylnej części domu. Zastanawiałam się, czy ich kłótnia dotyczyła
mojej osoby.
Chyba dosłyszałam, jak doktor rzucił: - Ty nie... choć równie dobrze mogło to być: - Ona nie...
Potem trzasnęły zamykane drzwi. Przez boczne okienko ujrzałam, jak doktor Moses szybko gdzieś
idzie; właściwie dostrzegłam tylko szczyt jego obnażonej głowy, rzadkie włosy barwy splamionej
kości słoniowej. Przypomniałam sobie, że z tyłu budynku jest niewielka przybudówka, dawna stajnia
przerobiona na garaż; miałam nadzieję, że doktor zmierzał właśnie tam.
Zeszłam do kuchni, gdzie zobaczyłam matkę: siedziała w bezruchu, patrząc martwym wzrokiem
przed siebie; była w szlafroku i w rannych pantoflach. Ten szlafrok widziałam po raz pierwszy, był w
kolorze szampana, uszyty z cienkiej jak pajęczyna tkaniny rozszywanej koronką atłasowe pantofle
należały do kompletu. Jej nowy mąż kupił to dla niej. Na miesiąc miodowy. Aż mną wstrząsnęło. W
zapadniętych oczach matki dostrzegłam wyraz wstydu i poczucia winy.
- Mamusiu, wyjeżdżamy stąd! Zabieram cię z tego strasznego miejsca.
-Nie, Ello. Nie mogę...
- Możesz, mamo, możesz. Wyjeżdżamy teraz. On nas nie zatrzyma.
Mówiłam gniewnie, z desperacją w głosie. Chwyciłam mamę za ramię i poderwałam na nogi.
Wzięła mnie za rękę. - Ello, ja naprawdę nie mogę. On nigdy mi nie pozwoli. Gdzie ty pójdziesz,
tam ja pójdę [8]. Kiedy braliśmy ślub, wymógł na mnie, żebym mu to przysięgła. Miał na myśli
...na wieczność . - W słonecznym świetle widziałam wyraznie ohydne klamerki i szwy na głowie
matki powyżej linii włosów - widziałam je poprzez cienką warstwę jej wiotkiej srebrzystej siwizny-
naciągnęły jej skórę na czole, wygładzając zmarszczki, co nadawało jej młody wygląd: teraz była
ładna .
- To obłąkany stary diabeł. Wiesz, że mam rację.
- Pojedzie za nami i zrobi nam krzywdę. Ello, ty nie wiesz, że...
- Wiem, widziałam.
- Co... co widziałaś?
- Czerwony Pokój.
Matka ukryła twarz w dłoniach i zaczęła cichutko szlochać.
- Sądzisz nas zbyt surowo, córeńko. Nic nie wiesz.
- Wiem wszystko co trzeba, mamo!
Myślałam szybko, ale niezbyt precyzyjnie. Wiedziałam jedno: że powinnam uciec z domu doktora
Mosesa - jeśli zdołam - i zawiadomić policję, a potem powrócić po matkę. Ale co będzie, gdy on
tymczasem ją zmaltretuje? Co będzie, jeśli ucieknie, zabierając ją jako zakładniczkę? Jeśli ją zabije?
Tak jak zabił tylu innych? Byłam zbyt wstrząśnięta, żeby wdawać się z nim w rozmowę, udając, że
nic nie zaszło. Natychmiast będzie wiedział, co jest na rzeczy, zbyt szczwany z niego lis.
- Ello, czego szukasz?
- Czegoś, co mi pomoże.
Przeszukiwałam gorączkowo szuflady. Dotknęłam ostrej klingi, był to nóż do steków; poczułam
ból, skaleczyłam się.
- Mamo, to morderca. Szaleniec. Zabijał ludzi, żeby wstawić ich do tego swojego muzeum.
Musimy się przed nim bronić. - Wyjęłam nóż z szuflady i wsunęłam go do marynarskiego worka.
Drżała mi mocno dłoń, skaleczenie bardzo bolało. Matka patrzyła na mnie nieruchomym wzrokiem.
Jej opuchnięta twarz przybrała wyraz twarzyczki bezwolnego, bezbronnego dziecka. Głaskała
nerwowo podbródek.
- Szybciej, mamusiu. Proszę cię.
Ostatecznie pozwoliła wziąć się za rękę i poprowadzić przez korytarz do drzwi wejściowych.
Była to desperacka, rozpaczliwa ucieczka, nie pozwoliłam jej spakować rzeczy. Nie było przecież
czasu na zabieranie czegokolwiek! Miałam nadzieję, że doktor Moses wyjechał którymś ze swoich
samochodów, choć wcześniej nie słyszałam odgłosów silnika. Mój samochód stał zaparkowany na
podjezdzie, tam gdzie go pozostawiłam. Mogłam tylko liczyć na to, że doktor nic przy nim nie
majstrował i że zapalę bez problemów.
- Ello, dokąd zabierasz moją żonę?
Doktor Moses oczekiwał nas na frontowym ganku. Jakby domyślając się moich zamiarów,
wcześniej okrążył dom. Mówił z lodowatą wściekłością, groził. Zniknęły jego kurtuazja i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]