[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gotów oddać moje życie i wszystko, co posiadam. Jak możesz mnie w ten sposób dręczyć? Czy
chcesz się obciążyć grzechem niewdzięczności? Jest to plama, ktbrej żadnym myciem zmazad
nie można!
- Kochany Halefie, widzę się zmuszonym powtórzyć dokładnie to samo coś ty przed chwilą
wytoczył przeciwko mnie; mowa twoja brzmi tak, jak gdybyś miał najsłuszniejsze prawo mbwić
do mnie w ten sposób!
- Bo to prawdą, effendi, swięta prawda!
- Nie!
- Proszę cię bez kłótni, zaufaj mi tym razem! %7łądam i wymagam, jako dowodu twej przyjazni, abyś
mi pozwolił wyśledzić, co za ludzie są tam, przy ogniu!
B - W b~a~ ~b~Onu 225
Co mogłem przeciwstawić takim naleganiom? Czułem, że obo-wiązkiem moim jest
odrzucić jego prośbę, gdyż znałem go za dobrze, aby bez skrupułów pozwolić mu
pójś~ na zwiady. Jednakże nie czułem się na siłach odmówić jego życzeniu,
wiedząc jaką mu to sprawi boleść. Wykorzystał moją chwiejność, aby odkryć swój
najmocniejszy atut.
- Powiadam ci sidi, że będę uważał za obrazę, jeżeli i ,tym razem, jakjuż wielokrotnie przedtem,
zechcesz traktować mnie jak chłopca, któryjestdoniczego!
Czyja,najwyższyszejkHaddadihnópvzwielkie-go plemienia Szammar mam wiecznie latać za
tobą w tyle, jak pies za swym panem, Nie! Traktujesz mnie tak, jakby to właśnie, a nie co
innego, było twoim zamiarem!
- Pomyśl, co to znaczy wyśledzić i podpatrzyć liczną klikę podstę-pnych wrogów!
- Czy sądzisz, że nie potrafię?
- Tak mi się zdaje.
- A więc obrażasz siebie samego, bo w tropieniu byłeś moim nauczycielem, a jeśli się niczego nie
nauczyłem, zważywszy, że nie jestem przecież zupełnie niezdolny, cała wina spada na ciebie.
- Dziękuję ci, Halefie! - roześmiałem się.
- Nie śmiej się, mówię poważnie! Zresztą mogę zaniechać tropie-nia i obserwacji. Chcę tylko
wybadać, co to za ludzie. Udaję się tam, podpełznę do ogniska na taką odległość, abym mógł ich
zobaczyć i wracam natychmiast! Przecież to takie łatwe, że wstyd mi po prostu, a jeżeli i temu
się sprzeciwisz - doprawdy nie wiem co, o tobie myśleć!
- Dobrze, zabieram cię z sobą!
- Zabierasz ze sobą? - uniósł się. - O tym nie było mowy. Sam mówiłeś, że jeden wystarczy, a teraz
mówisz o zabieraniu z sobą! Nie, chcę opowiedzieć swojej Hanneh, kobiecie najbardziej
niezrównanej pośród kobiet świata, że i ja kiedyś dokonałem czegoś sam jeden. Czy mogę
wyruszyć i to sam?
226
- Zmuszasz mnie do powiedzenia tak, daj więc wyraz swej odwa-dze.
- To żadna odwaga!
- A jednak! Właśnie to, że nie uważasz tego za odwagę, winno mnie skłonić do cofnięcia
pozwolenia. Zanim jednak pójdziesz, mu-simy porobić odpowiednie przygotowania.
- Przygotowania? - zapytał zdziwiony.
- Tak.
- Po co, na co?
- Ażeby zapobiec nieostrożnościom i błędom. i abierasz z sobą tylko nóż, zostawiasz tutaj wszelką
broń, jak również korbacz, który większą szkodę wyrządzić może, niż proch i ołów.
- Sidi, co ty ze mnie robisz!
- Ależ nic.
- Dużo; bardzo dużo! W tym wypadku gdybym się musiał bronić, potrzebna mi będzie brofi!
- Takich wypadków powinieneś unikać. Powiedziałeś, że idziesz i natychmiast wracasz, do tego nie
potrzeba ci broni ani korbacza. %7łeby jednak, na wypadek nieprzewidziany i ostateczny, być
gotowym do samoobrony zabierzesz ze sobą nóż. To dosyć.
- Dosyć! A jeżeli mnie obskoczy dwudziestu albo trzydziestu chłopa - wylamentował.
- To się nie powinno stać.
- A jeżeli się stanie?
- Ach, tak! Widzę, że nie wolno mi cię puścić, skoro już teraz, zanim zrobiłeś krok, mówisz o
dwudziestu albo trzydziestu chłopach, z którymi masz nadzieję się zmagać!
- Stój! ?gadzam się! Zostawię nawet nóż, jeśli tego zażądasz!
- Zachowaj go. Teraz musimy się rozejrzeć za schroniskiem dla koni.
- Po co?
- %7łeby ich nikt nie mógł znalezć, gdyby nas ścigano.
227
- Przecież zostajesztutaj!
-Takwłaściwie powinno być, ale mam wrażenie, że będę zmuszo-ny je opuścić, aby uda się za
tobą.
- To wrażenie myli cię, sidi.
- Miejmy nadzieję! Jestem jednak ostrożny, mimo, że robisz mi z tego zarzut i przewiduję
wszystko. Jeżeli stanie ci się coś nieocze-kiwanego, co ci uniemożliwi powrót, będę zmuszony
wyjś~ na poszu-kiwania ...
- To nie będzie konieczne! - przerwał.
- Poczekaj! Jeżeli w tym wypadku opuszczę konie, muszę je ukryć w pewnym miejscu, gdzie
przynajmniej z daleka, nie byłyby widoczne.
- Nie będę się z tobą spierał, bo to bezcelowe. Zawsze musi wyjść na twoje!
-Niestety nie! Nie chciałem cię puścić a jednak przemogłeś mnie!
- Z tego się cieszę! Ale gdzie w tej ciemni szukać schroniska dla koni?
- Już mam.
- Gdzie?
- Ostatnia, głęboka rozpadlina, przez którą wczoraj przejeżdża-liśmy. Tam nie będzie można ich
znalez~, nawet w dzień, chyba, że jakiś niefortunny przypadek sprowadzi kogoś w pobliże.
Wracamy tam. Jazda!
Zawróciliśmy i po pięciu minutach jazdy, znalezliśmy się w rozpad-linie. Zwiatło
gwiazd dzięki któremu zauważyliśmy ją poprzednio, było nam pomocne i teraz. Gdy
Halef złoiył wszystko jak było umó-wione, ruszyliśmy w drogę powrotną. Blask
ogniska był widoczny i stąd, ale tylko dlatego, że byliśmy już o nim uprzedzeni.
- Potrzeba ci około pbł godziny, aby dotrzeć do ogniska - rzekłem. - Drogę powrotną zrobisz na
pewno prędzej. Liczę więc razem na całą wyprawę, pbłtory godziny, najwyżej! Rozumiesz? Mu-
simy stanąć u ruin przed przybyciem Persów, zatem czas ten jest prawdziwą wiecznością.
Więcej nie mogę ci udzielić!
228
- Nie trzeba mi tak dużo!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]