[ Pobierz całość w formacie PDF ]
współczucia, opiekuńczości i taktu.
- Mam być współczujący, opiekuńczy i taktowny wobec zepsutej, rozpuszczonej
dziewczyny, która uwielbia odgrywać bohaterkę kiepskich melodramatów? Mam oddać dużą
sumę pieniędzy kobiecie, która przepuści ją w rok czy półtora z pomocą swojego
najnowszego kochasia, wielkiego niedocenionego amerykańskiego pisarza? Mindy nie jest na
tyle dorosła, żeby można było powierzyć jej równowartość miesięcznego czynszu, a co
dopiero całkiem pokazny spadek.
- Ale ona potrzebuje pieniędzy - nie ustępowała Rachel.
- Przecież jest w ciąży. A skoro ten Roarke nie ma pracy...
Chance wzniósł oczy do nieba. - Daj spokój, Rachel. Mindy nie jest bardziej w ciąży
niż ja.
Rachel zatkało.
- Co ty mówisz, na Boga?
- To, co słyszałaś. Możesz mi wierzyć. Mindy nie jest w ciąży. Jest zepsuta,
rozpuszczona i ma skłonności do dramatyzowania i histerii, kiedy nie może postawić na
swoim, ale nie jest głupia. Ani jej w głowie zafundować sobie dzieciaka w tak młodym
wieku. Ma zbyt wiele planów i, wierz mi, w żadnym z nich nie ma miejsca na wczesne
macierzyństwo.
Rachel patrzyła na niego w osłupieniu.
- Ale przecież powiedziała, że jest w ciąży. I dlatego chce wyjść za mąż.
Chance potrząsnął głową.
- Kłamie - rzucił krótko.
- Kłamie?
- No cóż, prawdopodobnie uważa, że to takie małe kłamstewko w dobrej sprawie.
Chryste, tylko mi nie mów, że dałaś się nabrać na tę rozczulającą scenkę w kuchni?
- Jak możesz być taki przekonany, że nie mówi prawdy?
- spytała już mniej pewnym głosem.
Chance wzruszył ramionami.
- Wierz mi, tym razem na pewno się nie mylę. Znam Mindy jak zły szeląg. Ale nawet
gdybym jej nie znał, nadal nie miałbym wątpliwości, że ta historyjka o dziecku jest czystym
wymysłem.
Rozwścieczyła ją ta niezachwiana wiara we własną nieomylność.
- Jak możesz być taki pewny, nie znając wyników badań lekarskich?
- Mówi mi to mój instynkt.
- Jaki instynkt? Wielki męski instynkt, który zakłada automatycznie, że wszystkie
kobiety kłamią, kiedy im na czymś' bardzo zależy?
Jego pobłażliwy uśmiech rozzłościł ją jeszcze bardziej.
- Prawdę mówiąc, to wcale nie jest fałszywe założenie. Każdy, komu na czymś bardzo
zależy, kłamie. To rodzaj samoobrony. Ale niewielu ludzi potrafi to robić dobrze.
Przynajmniej ja nigdy nie miałem problemu w odróżnieniu kłamstw od najróżniejszych
odcieni prawdy. Poza tym mam więcej dowodów przeciwko Mindy. Kiedy wszedłem przed
chwilą do kuchni, powiedziała mi, że nie poinformowała jeszcze Roarke'a i Beth o swojej
rzekomej ciąży. Poprosiła mnie, żebym sam też nic o niej nie wspominał. Co należy rozumieć
tylko w jeden sposób: cała historyjka o zajściu w ciążę jest wyssana z palca. I to tylko na mój
użytek.
- Jesteś taki cholernie pewny siebie, co?
- Jeśli chodzi o moją siostrę, to jestem - powiedział cicho. - A teraz rozpakuj torbę i
wracaj do swoich zajęć. Znajdz też coś dla Mindy. Coś niezbyt ciężkiego. Kto wie? Może uda
sieją stąd szybko wypłoszyć.
- Chcesz się jej pozbyć?
- %7łebyś wiedziała. Nie chcę, żeby się tu kręciła. Tylko przeszkadza, zwłaszcza kiedy
jest coś do zrobienia. Poza tym nigdy nie lubiła tego domu.
Rachel wyprostowała się dumnie i spiorunowała go gniewnym spojrzeniem.
- Tak się składa, Chance, że ja też nie lubię tego domu.
- Przyzwyczaisz się - pocieszył ją. - Z czasem do wszystkiego można się
przyzwyczaić.
- Jak do świerzbu?
- Jak do upartej, krnąbrnej, pełnej temperamentu kobiety, która, kiedy gaśnie światło,
zmienia się w samą łagodność i czułość. - Pochylił się i pocałował ją w czoło, nim zdołała
zaprotestować, - A teraz do pracy. Nie płacę ci za bezczynność.
- Za nic mi nie płacisz. Dłużej tu nie zostaję. Wypuścił ją z objęć i ruszył w stronę
drzwi. Zatrzymał się przy nich z ręką na gałce i spojrzał przez ramię. W jego oczach tlił się
zimny, złowróżbny ogień. Rachel przygryzła nerwowo dolną wargę. Wzrok Chance'a
ześlizgnął się na jej usta.
- Zostaniesz, dopóki nie powiem ci, że możesz odejść - powiedział i otworzył drzwi. -
Bo jeśli każesz mi się szukać, obiecuję ci, Rachel, będziesz tego gorzko żałować. Wierz mi.
Wyszedł na korytarz, nie czekając na odpowiedz. Rachel stała przy łóżku nad otwartą
torbą.
- Wierzę ci - szepnęła do siebie. Chance z pewnością nie był łagodnym człowiekiem.
Usiadła ciężko na skraju łóżka.
- Bóg mi świadkiem, że ci wierzę.
Siedziała ze wzrokiem wbitym w podłogę, próbując pozbierać myśli. Nie było to
łatwe. Miała wrażenie, że od czasu przyjazdu do rodzinnego domu Chance'ów jej uczucia
przeszły przez wyżymaczkę. Palącą żądzę zemsty zastąpiło szalone pragnienie zwrócenia się
o pomoc do Chance'a, a wszystko z powodu głupoty i nieokiełznanej namiętności, które ją
zaślepiły.
Rzeczywistość zastukała do drzwi pod postacią Melindy Chance i Rachel czulą się
tak, jakby dostała obuchem w głowę. Jej gwałtownej chęci ucieczki Chance przeciwstawił
grozbę pościgu. Nie miała wątpliwości, że ją spełni.
Wiedziała, że się przed nim nie ukryje. Był zbyt dobrym fachowcem, by jej nie
znalezć. A skoro będzie ją ścigał, z pewnością dowie się o niej całej prawdy. I wpadnie w
furię.
Chance nie należy do ludzi łagodnych. Nie należy też do tych, którzy zostawiają
nierozwikłane zagadki. O Boże, co robić?
Nie może tak tu po prostu siedzieć i czekać na rozwój wypadków. Nie może liczyć, że
Chance zostawi ją w spokoju. Domyślał się, że coś przed nim ukrywa i postanowił dojść
prawdy. Jeśli zostanie u niego dłużej, prędzej czy pózniej wszystko wyjdzie na jaw.
Wyznanie mu prawdy nie ma sensu. Chance nigdy nie przyzna, że pomylił się co do jej
siostry. Jedyne, czego może się po nim spodziewać, to wybuchu wściekłości.
Czuła, że wpadła w pułapkę. Wstała i zaczęła nerwowo przechadzać się po pokoju.
Nie, nie jest jeszcze tak zle, pocieszała się bez przekonania. Przecież Chance nie wie,
z kim ma do czynienia. Zna tylko moje imię i nazwisko, pomyślała. Niewiele z tym wskóra.
Odczekam trochę, aż wszystko się uspokoi. Może kiedy Chance zrozumie, że nie mam
zamiaru grać roli kochanki i gospodyni, przestaną go ciekawić moje tajemnice. A jeśli straci
zainteresowanie moją osobą, nie będzie mu się chciało szukać, kiedy już stąd wyjadę.
Zeszła na dół i wzięła kluczyki do swojego samochodu. Melindy nie było już w
kuchni. Pewnie poszła do powozowni. Wyszła na werandę i zamknęła za sobą drzwi. Była w
połowie drogi do samochodu, kiedy dobiegi ją głos Chance'a:
- Jedziesz dokądś?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]