[ Pobierz całość w formacie PDF ]

władzy. Dzisiaj jednak  yródło", jak go nazywali mieszkańcy Detroit, nie odgradza! się od %7łydów i
Murzynów. Jeśli tylko mieli pieniądze, oczywiście odpowiednio duże, witani byli jak równi.
W zamierzchłej przeszłości, gdy jeszcze ja miałem pieniądze, rzecz jasna te duże pieniądze, też
należałem do  yródła" i nie widziałem nic złego w przywilejach i władzy. Ale kiedy okazało się, że
nie jestem w stanie zapłacić rachunków, zostałem z klubu bezceremonialnie wyrzucony. W
tamtych czasach niewiele było miejsc, z których by mnie prędzej czy pózniej nie wyrzucono.
Przejeżdżając mostkiem w stronę ładnej małej wartowni, miałem nadzieję, że nikt mnie tutaj
nie pamięta.
Choć Berlin nie jest już podzielony,  yródło" nadal ma swoją żelazną kurtynę, i to ze
strażnikami. Faceci ci bynajmniej nie kryli pistoletów i wyraznie dawali do zrozumienia, że w
razie potrzeby chętnie ich użyją, jeden wyszedł mi na spotkanie. Podniosłem szybę w
samochodzie. Ilustrował mnie, jakbym był mu winien sporo pieniędzy.
-Jestem gościem panny Caitlin Palmer - poinformowałem, stając się nadać głosowi w miarę
przyjacielskie brzmienie.
Odezwał się po dobrej minucie, tak że już się zastanawiałem, czy w ogóle mnie usłyszał.
- Nazwisko.
- Charles Sloan - rzuciłem z nadzieją, że nie mają tu listy starych dłużników.
Przejrzał papiery. Robił to bardzo wolno i metodycznie, jakby ewentualna pomyłka groziła
katastrofą.
Wreszcie znalazł moje nazwisko. Spojrzał na mnie i zmusił usta do wyćwiczonego uśmiechu,
całkowicie formalnego, bez odrobiny ciepła.
- Witamy, panie Sloan - powiedział. - Proszę jechać tą dróżką, zobaczy pan strzałkę
wskazującą parking dla gości. Panna Palmer zaprasza na pokład  Sirocco II". To ostatnia łódz w
głównym doku. Wszystko jest oznaczone. Z pewnością pan nie zabłądzi.
Skinąłem głową ze zrozumieniem, opuściłem szybę i ruszyłem wysadzaną żywopłotem
pamiętną dróżką.
Główny budynek klubowy - ze względu na żółtą sztukaterię i ciemne drewno - wyglądał jak
siedziba angielskiego lorda z epoki Tudorów. Wnętrze też było w tym stylu. Nawet jadalnia.
Obok budynku znajdował się ogromnych rozmiarów bar, kryty basen o olimpijskich wymiarach,
klubowe pomieszczenia przeznaczone do różnych ćwiczeń fizycznych, przeważnie związanych z
żeglarstwem, biblioteka oraz salon, gdzie z powodzeniem pomieściłoby się pięćset osób, z
paleniskiem, na którym z łatwością można by upiec kilka krów naraz. Klubowicze przesiadywali
głównie w barze.
Nie wybiła jeszcze ósma, ale ponieważ była to niedziela, parkingi już się zapełniły. Samochody
członków klubu odstawiała na wyznaczone miejsca obsługa. Zwykli śmiertelnicy, tacy jak ja,
musieli radzić sobie sami.
Znalazłem miejsce między dużym mercedesem i małą toyotą. Właściciel mercedesa mógł
pewnego dnia liczyć na kartę członkowską, ale kierowca toyoty nie miał na nią najmniejszej
szansy.
Poszedłem ścieżką prowadzącą do basenu i doków.
W odróżnieniu od reszty wyspy miejsce to było równie dobrze utrzymane jak okręt marynarki
wojennej oczekujący inspekcji. Przypomniałem sobie wieczory, gdy doskonale się w tym klubie
bawiłem. Kilku jednak wieczorów, gdy bawiłem się nie mniej dobrze, nigdy nie zdołam sobie
przypomnieć.
Miałem nadzieję, że nie natknę się na nikogo, kogo znałem w tamtych czasach.
Do sztucznego portu przylegały cztery doki. Nie wszystkie łodzie już zwodowano. Było jeszcze
wcześnie, a niektóre, jak pamiętałem, zabierano na zimę na Florydę lub Karaiby. Największe
jachty cumowały w głównym doku.
Teren był utrzymany nienagannie, nabrzeże oświetlały stylowe lampy, tak że miejsce to
mogło konkurować z Wenecją. Było ładnie. Rozlegało się skrzypienie lin i do uszu dobiega!
charakterystyczny dzwięk, jaki wydają łodzie. Pachniało rzeką. Nad głowami kołowały mewy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •