[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jesteś zbyt dobry.
Chwycił ją, zanim zdążyła się odsunąć.
- Jeszcze nie. Ale będę i wkrótce oddasz mi się bez reszty.
Objęła go, a słudzy zakrzyknęli cicho na wiwat, a potem ruszyli do swoich zajęć,
jakby obawiali się, że Hugh znów zacznie wrzeszczeć.
Nie zacznie. Nie teraz, kiedy czuje się tak podniecony.
- Edlyn?
I wyczulony na wdzięki swej żony. W którymś momencie, nie wiedzieć w jaki sposób,
uświadomił sobie, że dziewczyna, która dawno temu zakochała się w Hughu, została
pogrzebana i Edlyn uznała ją za zmarłą. Teraz wydawało jej się, że przez długi czas
pozostawała w odosobnieniu, za murami, które sama wzniosła, aby powstrzymać ból
kolejnych doświadczeń. Jedna ze ścian została dziś zburzona. Czy pozostałe czeka ten sam
los?
- Edlyn? - powiedział znowu. W jego głosie słychać było z trudem powstrzymywaną
namiętność, a ciało drżało z oczekiwania.
Odsunęła się, żeby popatrzeć mu w oczy. Jeśli odda Hughowi serce, będzie to
najbardziej ryzykowna decyzja w jej życiu.
Gdyż jeśli Hugh ją zawiedzie, jej serce uschnie. Lecz jeśli nie odda mu serca, czyż tak
czy inaczej nie zwiędnie?
- Hugh.
Ujął jej twarz w dłonie.
- Hugh.
- Milordzie!
Ktoś próbował uciszyć Whartona, lecz on nalegał.
- Milordzie, przybył posłaniec od księcia.
Oczy giermka błyszczały oczekiwaniem. - Przywozi wieści o nowej wojnie. Wkrótce
znowu będziemy walczyć!
ROZDZIAŁ 18
O mało nie popełniła poważnego błędu.
Edlyn krążyła po kipiącej gwarem wielkiej sali, nadzorując pakowanie.
O mało nie wyznała Hughowi miłości.
Spojrzała na męża poprzez olbrzymią, wysoko sklepioną komnatę. Siedział przy stole
na podwyższeniu, dyrygując swoimi ludźmi, skrobiąc notatki, przysłuchując się posłańcom i
w ogóle zachowując się, jak przystało na dowódcę królewskich wojsk na zachodzie.
O mało nie poddała się uczuciu, co byłoby jeszcze gorsze, gdyż słowa to zawsze tylko
słowa, natomiast miłość stanowi istotę duszy.
Chwyciła się kolumny, czując gwałtowny ból w sercu.
Nie podda się uczuciu.
- Wyruszamy jutro rano - dobiegł ją głos męża. - Deszcz ustał i pokazało się słońce.
Czy na dworze naprawdę świeci słońce? Edlyn jakoś tego nie zauważyła.
- To oczywisty znak, że Bóg sprzyja naszej sprawie - mówił dalej Hugh.
Edlyn prychnęła pogardliwie. Co za nonsens. Już to słyszała. Robin powiedział
dokładnie to samo, wyruszając na swoją ostatnią bitwę.
Jednak Hugh nie dbał o to, co myśli jego żona. Po prostu zajął się obowiązkami i
nawet nie przyszło mu do głowy, że ona umiera w środku.
A raczej umierałaby, gdyby go kochała.
- Edlyn.
Zawołał ją z drugiego końca sali i Edlyn musiała objąć się ramionami, by móc na
niego spojrzeć. Dając sobie czas na opanowanie się, powiedziała do służącej: - Wywietrz
dobrze pledy, nim schowasz je do kufra, bo zapleśnieją.
- Tak, milady.
Dziewczyna, pouczona w chwili, kiedy właśnie wietrzyła koce, dygnęła, nie okazując
zdziwienia.
Bez wątpienia uznała, że jej pani straciła rozum, lecz Edlyn to nie obchodziło.
Okazała Hughowi obojętność, zmuszając go, by poczekał, nim zareaguje na jego wołanie.
- Edlyn?
Położył jej dłonie na ramionach i Edlyn drgnęła, zaskoczona.
- Chodź, poznaj królewskiego wysłannika. To mój stary przyjaciel.
Popchnął ją leciutko w kierunku podwyższenia.
- Ralph Perrett z Hardwell.
Mężczyzna, wyglądający na człowieka o miłym i zgodnym usposobieniu, skłonił się,
nim do niego podeszła.
Od razu go znienawidziła. Cała ta dworność, jaka z niego biła! To grzecznie
wymruczane podziękowanie za okazaną mu gościnność. Ten niewinny, choć aprobujący
błysk w oczach, gdy na nią spoglądał!
Kogo on chciał oszukać? Wiedziała, kim jest. Książęcym popychadłem.
Ralph Perrett opadł na ławę w miejscu, które mu wskazała, ona zaś nagle zorientowała
się, że siedzi obok Hugha, skłoniona do tego uściskiem jego silnej dłoni.
- Ralph przywiózł informacje o ruchach wojsk w terenie. Książę Edward i baronowie
z pogranicza utrzymali dolinę rzeki Severn. Oddziały Simona de Montforta zostały zepchnięte
do południowej Walii. Jego syn nadciąga z posiłkami z południowego wschodu. Wkrótce
spotkamy się z rebeliantami i rozbijemy ich w proch - powiedział Hugh, a w jego oczach
błyszczał zapał.
- Z boskim błogosławieństwem - powiedział Perrett.
- Znowu to samo - mruknęła Edlyn. Drgnęła, gdy Hugh trącił ją znacząco łokciem.
Zachowuję się jak moje dzieci, pomyślała Edlyn. Miała już jednak dość bycia osobą
dorosłą i odpowiedzialną. Gdy tylko zdążyła zadomowić się w jakimś miejscu i ułożyć sobie
jako tako życie, zaraz coś wywracało je do góry nogami. Była tym zmęczona.
- Wszystko zorganizowane - powiedział Hugh. - Nie mam dziś nic do roboty poza
ucztowaniem i pławieniem się w cieple domowego ogniska.
Kiedy stało się jasne, że Edlyn nie odpowie, Perrett rzekł: - Tak, to prawda. Nadejdzie
jesień, nim zaznasz więcej ciepła niż może dać wątły płomień polowego ogniska.
- Muszę zatroszczyć się o posiłek - powiedziała Edlyn, próbując wstać.
Hugh położył żonie na ramieniu dłoń i zatrzymał ją. - Neda już się tym zajmuje. Ten
deszcz to przekleństwo dla rebeliantów, ale błogosławieństwo dla mnie. Dał mi szansę, abym
wyzdrowiał po ranie, zadanej w Eastbury.
- Słyszałem, że poległeś.
Perrett pozwolił, by Allyn napełnił mu puchar grzanym winem. - Krążyły takie
pogłoski - dodał.
Hugh uśmiechnął się ponuro i wziął puchar z rąk Deweya. - De Montfort zapewne
uważał, że ma szczęście.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]