[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gdy uświadamiasz sobie, że nastąpiła poważna awaria,
zdajesz siÄ™ tylko na niego. Lotnictwo to nie gra w krÄ™-
gle. Jedno drobne przeoczenie, jedna chwila nieuwagi
może doprowadzić do tragedii. Musisz być perfekcyjnie
przygotowany. W tym zawodzie jeden błąd oznacza... 
Ojciec Artura nigdy nie dokończył tego zdania. Pomimo
że często powoływał się na Boga, był strasznie przesąd-
ny. Może naiwnie sądził, że jeśli nie będzie mówił o naj-
gorszym, wtedy to siÄ™ nie stanie?
Niestety, stało się.
W tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym roku porucznik
Stefan Gałecki, mistrz walki powietrznej i doświadczony
pilot, odbywał nocny rutynowy lot ćwiczebny myśliwcem
MIG-21MF. Lot zaplanowano po trójkącie, na trasie
Malbork  PÅ‚ock  Chojnice  Malbork. Do dziÅ› pozo-
staje zagadką, jak doszło do tego, że porucznik zamiast
obliczonego kursu 190° obraÅ‚ kurs 90°, nie poleciaÅ‚ na
południe, a na wschód.
Od początku miał problemy z utrzymaniem łączności.
W końcu, jakieś trzy kwadranse po starcie, zameldował
do bazy, że się zgubił, że nie wie, gdzie się znajduje i że
zaczyna brakować mu paliwa, więc o ile w ciągu naj-
bliższych kilkunastu minut nie znajdzie odpowiedniego
lotniska, będzie zmuszony się katapultować. Ponieważ
nikt mu nie odpowiedział, uznał, że wyszedł z zasięgu
łączności lotniska i punktów naprowadzania.
Myśliwiec to nie helikopter  nie wylądujesz nim
gdzie popadnie. Potrzeba do tego albo lotniska o odpo-
wiedniej długości pasa startowego, albo DOL-u, czyli
drogowego odcinka lÄ…dowania. W Polsce w tamtym cza-
sie był w użyciu tylko jeden taki  pod Goleniowem, ale
ojciec Artura z oczywistych względów nie miał szans do
niego dotrzeć.
Porucznik przekroczył granicę Polski i Związku Ra-
dzieckiego, lecąc na wysokości pięciu  sześciu tysięcy
metrów. Samolot wykonujący lot na tej wysokości znaj-
duje się cały czas w polu radarowym, jednak z niewiado-
mych powodów polski myśliwiec nie został namierzony
przez radzieckie radary. Z informacji, jakie Arturowi uda-
ło się zebrać przez lata, włączając w to relację znajomego
wojskowego, wkrótce po całym tym zajściu dymisjono-
wano szefa radzieckich oddziałów radarowych odpowie-
dzialnego za rejon, w którym Gałecki senior przekroczył
granicę. To oczywiście nie miało większego znaczenia
dla samego porucznika, który katapultował się nad tery-
torium północnej Białorusi. Co ciekawe, pilot w kombine-
zonie miał pod pachą kieszeń, w której trzymał służbowe-
go P-64. Pistolet raczej lekki, ale przy katapultowaniu
przeciążenie rzędu 20 g doprowadziło do tego, że szwy
momentalnie puściły, i zarówno porucznik, jak i jego
broń wylądowały oddzielnie.
Niedługo po tym, jak na jakiejś podmokłej łące uwol-
nił się ze spadochronu, otoczyły go światła, ujadanie
psów i mężczyzni, krzyczący:  Szpion! Szpion".
Zanim zdążył wytłumaczyć, kim jest i co tam robi,
padły strzały.
Kiedy żołnierze radzieccy zorientowali się, że dom-
niemany szpieg jest polskim oficerem, natychmiast prze-
wieziono go do szpitala. Kilkugodzinna operacja
powiodła się. Stefan Gałecki odzyskał przytomność, ale
nie dotarł żywy do domu. W następstwie powikłań po-
operacyjnych zmarł w dwa tygodnie pózniej.
Nie zniechęciło to Artura do spełnienia dziecięcych
marzeń. Nie ciągnęło go do wojska, podjął więc studia
na Politechnice Rzeszowskiej na kierunku mechanika
i budowa maszyn. Po pięciu latach ciężkiej pracy z po-
wodzeniem zdał egzaminy licencyjne, uzyskując tytuł
magistra inżyniera ze specjalności lotnictwo. Kolejne
cztery lata zajęło mu zdobycie licencji pilota liniowego.
Nie było łatwo, szczególnie że przez dłuższy czas
matka starała się odwieść swego jedynaka od tego nie-
dorzecznego, jej zdaniem, pomysłu. Gałecki pozostał jed-
nak nieugięty. Tym bardziej że podświadomie czuł, iż
w ten sposób składa hołd ojcu.
* * *
Powietrze zastygło w bezruchu. Całe miasto, od przed-
mieść, przez położone na obrzeżach osiedla, aż po en-
klawy nowobogackich i ścisłe centrum  prażyło się
w bezlitosnym słońcu. Upał i spaliny wyssały barwy
z drzew, spękana ziemia pod stopami stwardniała ni-
czym szybkoschnÄ…cy beton, a porastajÄ…ca pobocze drogi
trawa już dawno przekształciła się w pożółkłą słomę, od-
słaniając niezbyt urodziwe oblicze Gai.
Gałecki czekał na taksówkę, wachlując się złożoną
gazetą. Miał wrażenie, że połowa życia schodzi mu wła-
śnie na czekaniu na taryfy. Modlił się do wszystkich dia-
błów, aby ta, którą mu dziś podeślą, była wyposażona
w klimatyzację. Zatelefonował do innej sieci niż po-
przednio, mając szczerą nadzieję, że złotówkę więcej do
zapłacenia za kilometr jazdy zrekompensuje mu jakiś cy-
wilizowany samochód, w którym będzie mógł przynaj-
mniej swobodnie oddychać.
Lot do Poznania przebiegł spokojnie. Nie targały nim
żadne obawy i lęki. Dobry omen, pomyślał, walcząc z chę-
cią zapalenia papierosa. W tej chwili, jak nigdy wcześniej,
czuł potrzebę sztachnięcia się kojącym skołatane nerwy
dymem. Dwadzieścia miesięcy wcześniej rzucił palenie.
Do teraz pamiętał tamtą feralną niedzielę. Podczas zaku-
pów w supermarkecie, które miały ograniczyć się do
zgrzewki piwa, parówek, keczupu i kilku butelek mine-
ralnej, nagle upuścił koszyk. W mgnieniu oka ból w klat-
ce piersiowej pozbawił go tchu. Zanim pojął, co się stało,
leżał między regałami niczym żółw na skorupie, spazma-
tycznie łapiąc powietrze. Kilka sekund pózniej stracił świa-
domość. Oprzytomniał w szpitalu, gdzie lekarz prowadzą- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •