[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mała lód. Miała stosunkowo wysoką temperaturę i kontakt z zim-
nym powietrzem spowodował powstanie oparów. Zamarzały one
przez cały czas, tworząc szron, lecz woda rozlewała się po niskim
terenie i zbyt duża jej powierzchnia wystawiona była na działanie
powietrza, tak więc opary wytwarzały się szybciej niż zamarzały.
- Ciekawa teoria - przyznał Rolandson - i bez wątpienia praw-
dziwa.
- Jak już mówiłem, przysporzyło nam to wówczas dużo kłopo-
tów. Znacznie utrudniało działania.
- Co, przede wszystkim, zaprzątało pańską uwagę? - spytał
Harrison.
- Bezpieczeństwo ludzi - natychmiast wyjaśnił McGill. - Otrzy-
małem sporą pomoc, kiedy zrozumiano wreszcie powagę sytuacji.
Chciałbym podkreślić, że ci, którzy byli jej świadomi, zrobili wszyst-
ko, co leżało w ich mocy. Szczególnie chciałbym podkreślić działal-
ność Johna Petersona.
Harrison kiwnął głową i coś zanotował.
- Jakie podjęto kroki?
- Istotne było komunikowanie się ze światem zewnętrznym.
Wysłaliśmy dwie grupy, które miały za zadanie wydostać się z do-
liny tak szybko, jak tylko światło na to pozwoli. Jedna z nich miała
wspiąć się na rumowisko śniegu, blokujące Szczelinę, druga zaś
obrała bardziej okrężną drogę. Po ich wyekspediowaniu zebrałem
wszystkie dzieci i odesłałem do domu Turiego Bucka, który, według
naszych ocen, miał być bezpieczny. Równocześnie zastanawiałem
się nad brakiem zabespieczenia centrali...
- Centrali? - przerwał Harrison.
Przepraszam - rzekł McGil. - Transatlantyckie, albo trans-
pacyficzne nieporozumienie. Pan nazwałby to centralą telefoniczną (amer. central = ang.
telephone exchange: centrala telefoniczna.).
Znajdowała się na otwartym terenie, wystawiona na uderzenie la-
winy, a przecież musieliśmy mieć łączność. Brak sprawnych telefo-
nów na etapie organizowania wszystkiego, bardzo skomplikowałby
sprawy. Omówiłem to z panem Ballardem i panem Petersonem
i w efekcie jeden z elektryków kopalni zgłosił się do obsługi centra-
li. Jednak pani Maureen Scanlon, .telefonistka, nie zgodziła się prze-
kazać swego posterunku. Twierdziła, że byłoby to zaniedbanie obo-
wiązków i odmówiła opuszczenia centrali. Powiedziała też, że to jej
pulpit i że nikt inny go nie tknie.
McGill zniżył głos.
- System telefoniczny działał bez zarzutu przez cały okres orga-
nizacji, aż do czasu lawiny, która zniszczyła centralę. Wtedy też
zginęła pani Scanlon. Próbę jej ocalenia przypłacił również życiem
pan John Peterson. .
W sali zapanowała absolutna cisza, przerwana czyimś west-
chnieniem.
Harrison cicho powiedział:
- Miał pan chyba pełne ręce roboty?
- No, można powiedzieć, że panowie Ballard i John Peterson
okazali się zdolnymi oficerami sztabowymi. Pan Ballard dostarczył
wszelkich możliwych środków ratunkowych z kopalni i zajął się
organizacją na tej płaszczyznie, podczas gdy pan Peterson robił to
samo na terenie miasta, wspierany przez członków rady miejskiej.
Początkowo głównym problemem było przekonanie mieszkańców
Hukahoronui o powadze sytuacji, dlatego też tak istotna była łącz-
ność telefoniczna. Członkowie rady osobiście wydzwaniali do
wszystkich rodzin w dolinie. Jeśli o mnie chodzi, to jedynie kiero-
wałem działaniami, chcąc uniknąć jakichś pomyłek, i wkrótce mog-
łem już spokojnie zastanowić się nad tym, co zrobić po uderzeniu
lawiny.
Profesor Rolandson spytał:
- Jaką miał pan wtedy pewność, że dojdzie do kolejnej lawiny?
- Nie przyjmowałem tego za pewnik, ale uważałem za prawdo-
podobne. Jako naukowiec jestem przyzwyczajony do tego typu
ocen, zwykle wykluczających precyzję. Lawiny są, jak powszechnie
wiadomo, niemożliwe do przewidzenia. Znam wypadek ze Szwaj-
carii, gdzie pięćsetletni budynek został zmieciony, co dowodziło, że
lawina nie zeszła tamtędy od takiego właśnie czasu. Nikt nie mógł
się jej spodziewać. Ale opierając się na badaniu stoku i tej skromnej
wiedzy, którą posiadamy, oraz własnych doświadczeniach z prze- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •