[ Pobierz całość w formacie PDF ]

A potem upewniłam się, że wszyscy wiedzą, jak bardzo nią gardzę i że ona nic dla
mnie nie znaczy. W niedługim czasie w ogóle nikt nie odzywał się do Arden. Nie słuchał
nawet jej opowieści o pięknym domu i rodzicach, którzy pracowali w Mieście Piasku.
Połknęłam fasolę nareszcie na tyle miękką, że bezboleśnie ześlizgnęła się w dół
przełyku.
- Nie, nie powiedziałabym, że jesteśmy przyjaciółkami. Caleb oparł się o tył siedzenia
pilota i podrapał się po głowie.
- To dlatego popłynęła. Ma cię& .
- Tak, ma mnie gdzieś - zgodziłam się. - Arden martwi się wyłącznie o siebie. Zawsze
taka była.
Zaskoczony Caleb patrzył na mnie w milczeniu. A potem pochował puste puszki do
pudelka. Wystawił głowę za okno i się rozejrzał.
- Powinniśmy zostać tu na noc. Może znowu zacząć padać, a żołnierze i tak tu nie
wrócą, dopóki się nie rozwidni. Może jutro dołączy do nas Arden.
- Nie dołączy - mruknęłam pod nosem. Z trudem skłoniłam ją do towarzyszenia mi
wcześniej, a kiedy już wie, że jestem celem numer jeden, biegnie pewnie przez las w
desperackim pragnieniu oddalenia się ode mnie na jak największą odległość.
Wyciągnęliśmy srebrne foliowe koce z woreczków i ułożyliśmy się po przeciwnych
stronach kabiny.
- To tylko kilka godzin, niedługo znów będziemy w drodze, nie bój się.
- Nie boję się - zapewniłam go.
Latarka dawała coraz mniej światła, aż wreszcie zupełnie zgasła.
- To dobrze - powiedział. Kiedy zasnął, znów myślałam o Mieście Piasku i
mężczyznie, który czekał tam na mnie. Król kojarzył nam się z bezpieczeństwem, był
symbolem siły. Ale jego portret wiszący w szkole wydawał mi się teraz grozny,
prześladowały mnie obwisłe policzki, a paciorkowate oczka zdawały się mnie śledzić.
Dlaczego wybrał do rozmnażania właśnie mnie, o trzydzieści lat młodszą? Dlaczego mnie,
spośród wszystkich uczennic szkoły? Nauczycielki mówiły, że jest wyjątkiem, jednym
mężczyzną, któremu można zaufać. Jeszcze jedno kłamstwo.
Wiedziałam, że Król nie przestanie mnie szukać. Wiedziałam, że nie odpuści. Nie po
tym wszystkim, co słyszałam o jego oddaniu Nowej Ameryce. Dyrektorka przyciskała ręce do
serca, gdy mówiła o tym, że po zarazie ocalił ludzi od chaosu. Mówił, że nie ma czasu na
dyskusje, musimy iść naprzód, bez zwłoki.
- Jedna szansa - powtarzała za nim dyrektorka, a w jej oczach lśniły łzy patriotyzmu. -
Mamy tylko jedną szansę na odrodzenie.
Moje ubrania były wciąż wilgotne. Wyżęłam koszulkę i spodnie, a woda spływała na
podłogę. Kiedy byłyśmy małe, Ruby raz goniła mnie po korytarzach przebrana za potwora z
długimi pazurami i zgrzytającymi zębami. Krzyczałam, nurkowałam między koszami na
śmieci i zatrzaskiwałam za sobą drzwi, usiłując uciec. Błagałam, żeby dała spokój,
krzyczałam przez ramię, ale ona zbyt dobrze się bawiła, żeby przestać. Kiedy mnie złapała,
serce waliło mi w piersi. Ta zabawa była zbyt realistyczna. Nigdy nie zapomniałam tego
koszmaru bycia ściganą.
Naciągnęłam cienki koc pod brodę i zamknęłam oczy, marząc o moim łóżku. Kołdra
była zawsze odwinięta w zapraszającym geście. Pragnęłam poczuć znajomy zapach
przygotowywanej na obiad dziczyzny albo usiąść razem z Pip i Ruby przy oknie biblioteki i
słuchać zakazanych kaset Madonny, które znalazłyśmy ukryte za tomem Sztuka Ameryki -
historia kultury. Niemal czułam ciężar działającego na baterię odtwarzacza, który trzymałam
w dłoni i słuchawki z gąbki na uszach, gdy usiłowałam zapamiętać tekst, opowiadający o
mężczyznie na wyspie. Myślałam właśnie o Pip, która wyginała się w różne strony w tańcu,
gdy usłyszałam na zewnątrz hałas.
Wcisnęłam się w kąt. Caleb spał, na jego twarzy widać było zmęczenie. Znów to
usłyszałam, trzask łamanych gałęzi.
- Caleb? - szepnęłam. Nie obudził się. Zamknęłam oczy, a dzwięki się zbliżały.
Zakryłam twarz kocem i zesztywniałam ze strachu. Szelest. Aamane gałązki. Niemożliwy do
pomylenia z niczym odgłos kroków w błocie. Kiedy ściągnęłam z twarzy koc, zabrakło mi
tchu. Nie mogłam się ruszyć. Na zewnątrz stała jakaś postać, niecały metr ode mnie,
oświetlona przez księżyc.
Patrzyła wprost na mnie.
Rozdział 10
Koc zsunął mi się z twarzy, a ja nie śmiałam go podciągnąć. Bałam się poruszyć, żeby
nie zostać zauważona. Po przeciwnej stronie kabiny Caleb przewrócił się na drugi bok i
rozkołysał metalową karoserię. Postać zrobiła jeszcze krok w naszą stronę i położyła dłoń na
wyłamanych drzwiach. Wykrzywiłam się, przeczuwając, co zaraz nastąpi: ten człowiek
wyjmie zza paska zimny pistolet i kajdanki, którymi skuje mi ręce.
- Eve? - wyszeptał znajomy głos. Wyjrzałam przez popękane okno: Arden była
zupełnie mokra, a włosy kleiły jej się do twarzy. W bladym świetle widziałam jej ściągniętą
od niepokoju twarz. - Jesteś tam? Wszystko dobrze?
- To ja. - Stanęłam w świetle księżyca. - Nic mi nie jest.
Wdrapała się do wnętrza helikoptera, a jej stopy zakopały się w liściach. Patrzyła to
na mnie, to na skulonego Caleba, jak gdyby jakieś zrodzone w jej umyśle pytanie wreszcie
znalazło odpowiedz. Potem usiadła na fotelu.
- Wróciłaś& - Zapaliłam latarkę i spojrzałam na Arden. Trzęsła się z zimna i ociekała
wodą, jakby dopiero co wynurzyła się z rzeki. Podałam jej mój koc.
Arden pogrzebała w metalowym pudełku i rozerwała paczkę suszonego jedzenia.
- No co - wzruszyła ramionami - przecież muszę coś jeść. - Przyssała się do paczki z
suszoną marchewką i przestała zwracać na mnie uwagę.
- Czy ty - skuliłam się, gdy zaczęłam mówić - się o mnie martwiłaś?
Arden przestała jeść. Zerknęła przez ramię na Caleba. - Nie - odpowiedziała szybko. -
Ale nie byłam pewna, czy jesteś z nim bezpieczna.
Chciałam jej powiedzieć, że jeśli chciała się upewnić, że jestem bezpieczna, to
znaczy, że na moje pytanie powinna odpowiedzieć twierdząco, bo martwiła się o mnie, ale się
powstrzymałam. Patrzyłam na jej przemoczone ubranie i zastanawiałam się, czy
niesprawiedliwie ją oceniłam. Może była kimś więcej niż tylko dziewczyną, która przez
wszystkie lata szkoły dowodziła, że woli jeść w samotności, niż zadawać się z nami.
Wyrzuciła pustą srebrną torebkę i beknęła. - Pewnie chcesz z powrotem swój koc? -
zapytała i podała mi go. Wisiał między nami jak srebrna kurtyna.
W końcu pokręciłam głową: - Trzymaj. Latarka przestawała działać, bateria słabła.
Blada twarz Arden była ostatnim, co widziałam, zanim światło zgasło i zasnęłam.
Następnego ranka Caleb zwalczył wysoką trawę, uderzając w nią kijem. Czekaliśmy,
aż jego koń powróci nad rzekę, ale kiedy słońce wstało, musieliśmy się zbierać.
- Obóz jest o dzień marszu stąd - powiedział Caleb. - Przy odrobinie szczęścia
dotrzemy tam, zanim zapadnie zmrok.
Szliśmy wzdłuż porośniętej mchem drogi. Słońce wyzwoliło się z różowo - żółtych
oków świtu i niebo skąpane było w bieli.
- Nie możemy długo zostać w obozie - stwierdziłam i odwróciłam się, żeby
porozmawiać z Arden. - Zrobimy zapasy, ale potem musimy wyruszyć do Kalifii.
Spotkanie z królewskim wojskiem nie dawało mi spokoju. Nawet teraz, wczesnym
rankiem, bez śladu dżipa na horyzoncie, co kilka metrów oglądałam się za siebie. Krzywiłam
się na dzwięk zawodzących nad głową ptaków.
Arden przegoniła muchę, która zataczała wokół niej kręgi.
- Nie musisz nic mówić - mruknęła, a potem kaszlnęła nieładnym, mokrym kaszlem. - [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •