[ Pobierz całość w formacie PDF ]

najkrótszy możliwy okres, nim zdecydujesz się na małżeostwo. - Zrobił pauzę dla
nabrania powietrza. - Mógłbym się zmieścid w tym przedziale czasowym.
- O czym ty mówisz? Nie rozumiem...
- Powiedzmy, że Allison trafiła w sedno.
- To chyba pierwszy raz. Nigdy dotąd nie zgadzałeś się z Allison.
Popatrzył na nią zaskoczony, potem skinął głową, a w koocu się uśmiechnął.
- Tylko nic jej nie mów, bo do kooca życia nie da mi spokoju. - Ale zaraz spoważniał.
- Chciałbym mied dzieci. Ty też. Oboje gotowi jesteśmy zachowad się nietypowo dla
osiągnięcia tego celu.
- Ale...
- Wiem, co powiedziałem w Dniu Pamięci - nie dał jej dojśd do głosu. - Chodziło mi o
to, że nie zamierzam mied dzieci tylko po to, żeby moja mama mogła zostad babcią.
Nie tęsknię za dziedmi, ale jestem człowiekiem interesu. Byłbym idiotą, gdybym nie
skorzystał z okazji.
Okazja, pomyślała Liz. A więc do tego zostałam zredukowana?
Iskierka nadziei zgasła błyskawicznie.
- Co to za okazja? - spytała wbrew własnej woli. Nienawidziła się za tę słabośd.
- Zastanawiałaś się, jak sobie poradzisz, kiedy to dziecko zjawi się na świecie? -
spytał. - Stawiasz pierwsze kroki na rynku, powinnaś poświęcid firmie całą uwagę.
Już samo to jest pracą na pełnym etacie.
- Poradzę sobie. W koocu mamy dwudziesty pierwszy wiek.
- Kiedy Precious Bundles weszła na rynek? Dwa lata temu? Może trzy? Domyślam
się, że bilans jest ujemny.
- To się zmieni. - Liz zarumieniła się po cebulki włosów. - Wkrótce.
Precious Bundles wciąż była na minusie. Większośd nowych firm po dwóch latach
szła na dno właśnie dlatego, że nie udało im się stanąd na nogi.
- Dzięki zamówieniu na żłobek z Whittaker Enterprises? No dobrze, a co potem?
Dziecko urodzi się mniej więcej w tym czasie, kiedy powinnaś się zająd kolejnym
dużym zamówieniem. Ciekawe, kto da poważne zlecenie firmie, której jedyny
pracownik lada chwila urodzi dziecko? Przecież na jakiś czas będziesz się musiała
całkiem wyłączyd z życia zawodowego.
Miał rację, chod Liz nawet przed sobą nie bardzo chciała się do tego przyznad. Tak
niewiele brakowało, żeby jej firma odniosła sukces, żeby udało jej się spłacid
zaciągnięty kredyt. Potrzebowała tylko trochę czasu. Ale właśnie czasu najbardziej
jej teraz brakowało.
Quentin patrzył na nią z taką miną, jakby umiał czytad w myślach. Potem usiadł na
sofie i wyciągnął przed siebie nogi.
- Zrozum, nie mówię tego, żeby cię zasmucid czy przerazid - zaczął.
- Czyżby? - spytała z sarkazmem, który wprawiłby w dumę Allison.
- Naprawdę, Elizabeth - powiedział cicho. Dlaczego musiał ją nazwad tym imieniem?
Dlaczego tym cichym, łagodnym tonem? I dlaczego akurat teraz, kiedy
przygotowywała się do obrony?
- Jesteśmy dorośli i mamy się ku sobie - ciągnął Quentin. - Ty chcesz mied dziecko.
Ja też w koocu kiedyś chciałbym mied dzieci.
- W koocu?
- Owszem. Właściwie nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem. Nie myślałem
o ożenku. W każdym razie nie o takim tradycyjnym małżeostwie, co to, no wiesz,
żyli długo i szczęśliwie.
- Z powodu Vanessy?
- Można tak powiedzied. - Oczy mu się zwęziły na wspomnienie byłej narzeczonej.
Zaręczyny zostały zerwane siedem lat temu, tuż przed ślubem. Quentin nigdy z
nikim o tym nie rozmawiał. Nawet Allison nie wiedziała, o co poszło.
Liz ucieszyła się, kiedy odwołano ślub, chod jednocześnie dręczyło ją poczucie winy.
Może gdyby tak bardzo nie cierpiała z powodu tych zaręczyn...
- Nie trzeba się żenid, żeby mied dzieci - stwierdziła, wbrew własnej woli.
- W moim kodeksie moralnym nie ma innego wyjścia.
- Co, wobec tego, proponujesz? - spytała mimo ściśniętego gardła.
- Proponuję, żebyśmy spróbowali. Cztery spotkania. Potem zdecydujemy, czy
lubimy się dostatecznie, żeby się pobrad i mied dzieci. Od razu.
Szokująca propozycja. Beznamiętna, pozbawiona emocji, konkretna, a jednak
szokująca.
- Nie wolałbyś się ożenid z kobietą, którą kochasz? - nie wytrzymała Liz.
- Mówiłem ci, że skooczyłem z tymi bzdurami. Jestem bardzo bogatym człowiekiem,
Elizabeth. Nie mam złudzeo co do tego, jak jestem postrzegany przez znakomitą
większośd kobiet.
Popatrzyła na niego. Nie mogła się powstrzymad. Prawie sto dziewięddziesiąt
centymetrów pierwszej klasy faceta, na którego widok nawet jej najstarsze klientki
zapewne by zemdlały. Zwariował, czy co?
- A jak, twoim zdaniem, jesteś postrzegany przez znakomitą większośd kobiet?
- Jako książeczka czekowa - odparł bez namysłu. -Dlatego moja propozycja nie ma
nic wspólnego z tymi wszystkimi bzdurami o romantycznej miłości. Jest dużo lepsza.
- Lepsza? - powtórzyła za nim jak echo.
- Właśnie tak. Lepsza. - Quentin podniósł się z sofy, zaczął chodzid tam i z powrotem
po pokoju. - Ty będziesz miała spokojną głowę i dziecko, którego tak bardzo
pragniesz. Prócz tego pomoc finansową, żebyś się nie musiała martwid o przyszłośd [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •