[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaprosić na kolację. Za pierwszym razem musiała coś wywęszyć i teraz trzyma mnie na
dystans. Traktuje, jakbym był powietrzem.
- Niedobrze - burknął Cecil. Pochyliwszy się, przekręcił stronę w kalendarzu i z
namysłem podrapał się po brodzie. - Zostały niecałe trzy tygodnie do procesu. Nie pod-
dawaj się, synu. Nawet najtwardszy orzech można zmiażdżyć.
Dan z trudem zachował spokój.
- Powiedz, Cecil, dlaczego nie możemy zbudować mniejszej zapory? Bez zbiornika
retencyjnego?
- Czy masz pojęcie, ile pieniędzy już w ten projekt wpakowaliśmy?
- Nie my. Ty.
R
L
T
Przez chwilę na twarzy starszego mężczyzny malowało się zdziwienie. Ale szybko
zastąpił je wyraz pogardy.
- Nie mów mi, że dałeś się przekonać tej kobiecie! Na miłość boską, to wariatka.
Powinno się ją zamknąć! Przez nią nasza firma straciła miliony dolarów!
- Wydaje mi się, że nie przez nią, tylko przez ciebie. Zamierzam sprowadzić tu
swoich ludzi, inżyniera, księgowych, kontrolerów. Przejrzymy wszystkie twoje księgi
rachunkowe.
Na twarzy Cecila znów pojawiło się zdziwienie, ale tym razem towarzyszył mu
niepokój.
- Po jaką cholerę cię tu ściągnąłem? Powinienem był wiedzieć, że jesteś mięczak.
Nie nadajesz się do biznesu, tak jak twoja matka. - Głos Cecila drżał.
Obaj zdawali sobie sprawę, że Dan zapędził wuja w kozi róg.
- Nie omieszkam powtórzyć matce twoich słów. Zawsze pyta, co u ciebie. A za-
rzÄ…d, jak wiesz, liczy siÄ™ z jej zdaniem.
- Możesz mnie straszyć, ile chcesz. Za trzy tygodnie ruszamy z budową - oznajmił
Cecil.
Mniej więcej tyle czasu Dan potrzebował, aby skompletować zespół najlepszych
fachowców. Ludzie ci na razie byli zajęci innymi sprawami. Nie mogli wszystkiego rzu-
cić i z dnia na dzień pojawić się w Dakocie. Potrzebował też czasu, by odkryć, co Cecil
knuje. Bez dowodów, że prowadzi nielegalne interesy, zarząd nie będzie miał podstaw go
wyrzucić.
Obróciwszy się na pięcie, Dan skierował się do swojego pokoju. Jak pozbyć się z
firmy Cecila? Dowody... Gdzie je zdobyć?
I nagle wpadł na pomysł. Maria!
Zszedł do kuchni. Kobieta, nucąc, przygotowywała tamales. Wprawdzie tego dnia,
kiedy zaprosił Rosebud na kolację, nie znalazł tu podsłuchów, ale wolał nie ryzykować.
Pod pretekstem, że chce sprawdzić ciśnienie w oponach, wyciągnął Marię na dwór.
- Mario, dla kogo pracujesz? Dla mnie czy dla Cecila? - zapytał, pochylając się nad
przednim kołem.
R
L
T
- Dla señora Cecila - odparÅ‚a po dÅ‚uższej chwili. - Ale chÄ™tnie pracowaÅ‚abym dla
pana. - MówiÅ‚a tak cicho, że ledwo jÄ… sÅ‚yszaÅ‚. - Pan, señor, jest lepszym czÅ‚owiekiem.
- W takim razie zatrudniam cię. - Dan przeszedł do drugiego koła. - Szukam cze-
goś, Mario. Zamykanej na kluczyk skrzynki, którą Cecil trzyma w gabinecie.
- Nie wolno mi tam wchodzić, señor. - PodreptaÅ‚a za Danem do trzeciego koÅ‚a. -
Jak ona wyglÄ…da, ta skrzynka?
- Jest drewniana i stara. Zamykana na mały srebrny kluczyk. - Schylił się do czwar-
tego koła. - W środku jest teczka, na której Cecil napisał coś czerwonym długopisem.
- Nie widziałam jej. - Maria wyprostowała się. - Dziękuję za sprawdzenie ciśnienia
w oponach - rzekła i dodała szeptem: - Rozejrzę się.
- Przekaż Eduardowi, że koło z przodu trzeba dopompować - powiedział, kiedy
wracali do domu.
Liczba pracowników oddziału Armstrong Holdings w Dakocie Południowej wła-
śnie powiększyła się o jedną osobę.
- Kochanie? - Emily siedziała w fotelu, trzymając przed sobą patchworkową koł-
drę. - Gdzieś ty się podziewała?
- Jezdziłam po dolinie - odparła ogólnikowo Rosebud. Mieszkała z ciotką tak dłu-
go, że właściwie nie miały przed sobą tajemnic. - Chciałam odpocząć.
Emily zerknęła na jej plecak, po czym bez słowa wróciła do szycia. Nie sprawiała
wrażenia przekonanej. Trudno, pomyślała Rosebud. Jako nastolatka przejmowała się
wymownym milczeniem ciotki, lecz już z tego wyrosła. Nie musi się przed nikim tłuma-
czyć - to jedna z zalet bycia dorosłą.
Postawiła plecak w kącie i zrobiła sobie kanapkę z masłem orzechowym. Była
głodna, niewiele jadła w ciągu tych dwóch dni, bo jedzenie nie było ważne. Słysząc bur-
czenie w brzuchu, uśmiechnęła się. Mm, Dan...
Kiedy szukała w lodówce jabłka, głos Emily przerwał jej rozmyślania:
- Udało ci się wyciągnąć coś z młodego Armstronga? Włosy zjeżyły się Rosebud
na karku. Nim się spostrzegła, przystąpiła do ataku.
- A co miałabym wyciągnąć? - warknęła, zamykając z hukiem drzwi lodówki. - Fa-
cet nie zna siÄ™ na zaporach, a Cecil mu siÄ™ nie zwierza.
R
L
T
Wszystko było prawdą trzy tygodnie temu. A teraz? Teraz zaszły zmiany. Okła-
mywała ciotkę. Po raz pierwszy w życiu. Najgorsze było to, że obie miały tego świado-
mość.
- Nie zna się. - Emily z kamienną miną powtórzyła kłamstwo, które przed chwilą
usłyszała.
Rosebud ogarnęły wyrzuty sumienia. Przez ułamek sekundy kusiło ją, aby powie-
dzieć ciotce, że może nie dojdzie do zalania rezerwatu. Wykonała, co do niej należało:
sprawiła, by Dan spojrzał na problem jej oczami. Ciotka na pewno byłaby z niej dumna.
Tyle że w tym momencie zapora zeszła na dalszy plan. No, prawie.
- Nie zna - potwierdziła, patrząc Emily w oczy.
Kolejne kłamstwo łatwiej przeszło jej przez gardło.
Ratowała samą siebie. Może romans z Danem wkrótce się zakończy. Może za trzy
tygodnie Dan wróci do Teksasu. A może zostanie dłużej, by popatrzeć, jak rezerwat zni-
ka pod wodą. Nie chciała, by ludzie myśleli, że straciła dla faceta - Armstronga! - głowę i
zatopiła całe plemię.
Z drugiej strony może wszystko się dobrze ułoży. Szansa istnieje. Musieli jednak
działać ostrożnie. Jeżeli Cecil czegokolwiek się domyśli, cała wina spadnie na nią, Rose-
bud.
Emily długo mierzyła ją wzrokiem, wreszcie westchnęła ciężko.
- Miej się na baczności, kochanie. Ciarki przebiegły Rosebud po plecach.
- Na baczności? Czy bywam lekkomyślna? - Nagle przypomniała sobie wyraz twa-
rzy Dana, gdy powiedział, że następnym razem powinni jechać do chaty inną trasą.
Emily roześmiała się cicho. Przynajmniej już nie toczyła pojedynku na spojrzenia.
- Nie zapominaj, kim on jest. Kim ty jesteś. I kogo reprezentujesz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •