[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Była załamana. Kiedy twoja motorówka się wywróciła,
myślałam, że zemdleje. Płakała tak samo jak ja, a kiedy
wnieśli cię na pokład promu, uklękła przy tobie i bez przerwy
powtarza- ła twoje imię. Kaye była w okropnym stanie, tato.
NaprawdÄ™.
- Georgy, jeszcze tego nie wiesz, ale uwierz mi, pozory
często mylą.
- Potrafię rozpoznać, kiedy kobieta jest zakochana, tato.
Nawet jeśli ty tego nie widzisz.
- Dość tego zuchwalstwa. I pamiętaj o tym, co powie-
działem.
- Będę milczeć jak grób. - Wybiegła z pokoju z szalem
w ręku.
Pozostawiony sam sobie Jack wziął brelok i ścisnął go w
dłoni. Przez chwilę znów był na Singleton, patrzył na Kaye
S
R
przez stolik, widział jej twarz promieniejącą uwielbieniem.
Powinien potraktować to jako ostrzeżenie i nie próbować się
z nią kochać, ale jej wdzięk sprawił, że stracił głowę. Dzięki
Bogu, opamiętał się w porę. Zdawał sobie sprawę, jak okrut-
nie zranił jej uczucia. Kochała go. Wciąż słyszał przerywane
szlochem słowa:
Nigdy nie będę kochała nikogo poza tobą".
Napłynęło kolejne wspomnienie. Kiedy po wypadku leżał
półprzytomny na pokładzie promu, z ciemności dobiegł do
niego głos Kaye: Kocham cię. Zawsze cię kochałam".
Nie był wówczas pewien, że naprawdę słyszał te słowa.
Teraz uznał to za prawdopodobne.
Ujrzał ją ponownie taką, jak tamtej nocy na Karaibach.
Już wówczas wiedział, że Kaye jest najuczciwszą istotą na
świecie. Jak to się stało, że zapomniał, jaka jest naprawdę?
Było rzeczą niemożliwą, żeby nastolatka spakowała się
na wakacje bez przewrócenia całego domu do góry nogami.
Wieczorem, w przeddzień wyjazdu Georgy, Kaye przyjechała
do domu pózno, kiedy już kończyli kolację.
- Znów odwiedzałaś matkę, prawda? - spytał Jack, po-
magając jej zdjąć płaszcz.
- Tak, przepraszam za spóznienie. Wymyślała różne pre-
teksty, żeby mnie zatrzymać. Nie potrafiłam wyjść i zostawić
jej samej w pustym domu.
- To tylko urok nowości, Kaye. Nie chcę być niemiły, ale
chyba zdajesz sobie sprawę, że gdyby jutro wrócił Paul...
- On nie wróci.
- Co nie zmienia faktu, że matka cię wykorzystuje.
- Wiem, ale co mogę na to poradzić? Jest taka samotna,
że przykro patrzeć, i wreszcie mnie potrzebuje.
S
R
- Przepraszam, że zachowuję się jak sknera.
- Nie jesteś sknerą. Zauważyłam, że na moje konto
w banku wpłynęła znaczna kwota.
- Cóż, Paul na pewno zostawił długi, a Rhoda nie jest
w stanie ich spłacić. Pomyślałem, że zrobisz to dla niej.
- Dziękuję ci. To ostatni raz.
- Tak, teraz zajmie się nim Elsie. %7łyczę obojgu dużo
szczęścia!
Następnego ranka Jack zawiózł córkę na lotnisko. Kaye
postanowiła zostać w domu. Uścisnęła Georgy na pożegna-
nie i wraz z Samem i Bertiem odprowadziła do samochodu.
Poczekali na ganku, aż zniknął im z oczu.
Obydwaj starsi panowie od początku sprzyjali małżeń-
stwu Kaye i Jacka i bacznie obserwowali młodą parę. Zależa-
ło im na tym, by byli ze sobą szczęśliwi. Kilkakrotnie próbo-
wali interweniować, gdy uznali, że sprawy przybierają zły
obrót. Teraz też nie uszło ich uwagi, że po odjezdzie męża
Kaye wyraznie posmutniała.
- Widziałeś? - spytał Sam, kiedy Kaye się oddaliła.
- Widziałem. Ona myśli, że Jack już jej nie potrzebuje.
- Porzuciłem nadzieję, że tych dwoje dojdzie ze sobą do
ładu. Czas zacząć działać.
- Nie chcę, żeby Kaye uznała mnie za wścibskiego stare-
go głupca.
- Nigdy nie bałem się zostać nazwanym wścibskim sta-
rym głupcem - stwierdził Sam dobitnie. - Byłem nim całe
życie. Za pózno, by się zmienić.
- Ale co możemy zrobić?
Sam wprowadził go w szczegóły planu.
S
R
Jednym z ulubionych zajęć Kaye było karmienie złoci-
stych karasi, pływających w dużym ogrodowym stawie. Tłu-
ste, żarłoczne rybki żywo podpływały do brzegu na jej wi-
dok.
Na kamiennej ławce siedział Bertie, wpatrzony w wodę.
Kaye ucałowała go w policzek i uklękła na obramowaniu
stawu.
- Miło widzieć, że Georgy tak dobrze dogaduje się z oj-
cem - powiedziała. - Szybko nawiązali ze sobą kontakt, pra-
wda, dziadku? Dziadku?
- Przepraszam, kochanie - odezwał się Bertie, najwyraz-
niej wyrwany z zamyślenia. - Co mówiłaś?
- Dziadku, dobrze siÄ™ czujesz?
- Oczywiście, że tak. - Uśmiechnął się do niej stanowczo
zbyt promiennie, by mogła uznać jego słowa za przekonują-
ce.
- Powiedziałbyś mi, gdyby coś było nie tak, prawda?
- Wszystko w porzÄ…dku, kochanie. Nie martw siÄ™.
- Ależ naturalnie, że się martwię. Dziadku, powiedz mi,
o co chodzi, proszÄ™.
- Kiedy mężczyzna dożywa mego wieku, przychodzą mu
do głowy różne myśli.
- Jakie myśli? - spytała zaniepokojona. Wzmianka
o wieku Bertiego sprawiła, że ożyły lęki.
- Wspominałem Kedmore - powiedział z zadumą. - To
nic nadzwyczajnego, po prostu mała wioska na północy. Na-
wet jej nie ma na większości map. Ale ja się tam urodziłem
i wyrosłem, i chciałbym zobaczyć ją jeszcze raz, zanim bę-
dzie za pózno - dodał i westchnął melancholijnie.
Sam bezwstydnie podsłuchujący za drzewem gwałtownie
dawał znaki swemu wspólnikowi, żeby nie przedobrzył.
- Dziadku, o czym ty mówisz? Jeszcze długo nie będzie
S
R
za pózno".
- Oczywiście, że tak - przytaknął dzielnie Bertie. - Nie
myśl już otym.
- Muszę o tym myśleć, skoro to dla ciebie takie ważne.
Jeśli naprawdę chcesz zobaczyć Kedmore, możemy się tam
wybrać.
- Och, nie, kochanie. Nie chcę być ci kulą u nogi.
- Nie mów tak. Jak mógłbyś kiedykolwiek być mi kulą
u nogi? Pojedziemy tam jutro.
- A nie moglibyśmy dzisiaj? - spytał Bertie słabym gło-
sem.
- Co prawda, Jack spodziewa się, że będę w domu, kiedy
wróci z lotniska, ale, oczywiście, możemy pojechać. Pójdę
się przygotować.
- Tak, pospiesz się. Mamy mnóstwo spraw do załatwie-
nia. .. pakowanie, bilety lotnicze...
- Bilety lotnicze? - powtórzyła Kaye, zaskoczona. - Do
Kedmore?
- Och, tak, naturalnie. Nie zwracaj na mnie uwagi, ko-
chanie. Jestem trochÄ™ rozkojarzony.
Kaye popędziła na górę i pospiesznie spakowała rzeczy
swoje i dziadka. Kiedy zeszła na dół, obydwaj starsi panowie
stali w holu.
- Gotowa do drogi? - spytał ochoczo Bertie. Kaye
uśmiechnęła się, wzruszona jego dziecinnym zapałem.
- Jeszcze chwilka. Muszę zostawić Jackowi kartkę.
- Wkrótce będzie za pózno, by dziś wyruszyć. A ja tak
chciałem już jechać.
- Nie ma potrzeby nic pisać - wtrącił się Sam. - Powiem
Jackowi, że wybraliście się na wycieczkę. No, jedzcie już.
Gdy wsiadali do samochodu, Sam spytał:
- Kiedy można się was spodziewać z powrotem?
S
R
- Cóż... - Kaye spojrzała na dziadka.
226 » ZAWSZE I WSZDZIE
- Trudno powiedzieć - zaczął ten niepewnie. - Wiesz, jak
te sprawy... Widzisz, jak to jest, prawda?
- Naprawdę nie wiem, kiedy wrócimy - dodała Kaye ze
śmiechem. - Wyjaśnij wszystko Jackowi, dobrze?
Na twarzy Sama malowała się wyłącznie dobrotliwość
i niewinność.
- Nie martw siÄ™, kochanie. Powiem Jackowi wszystko, co
powinien wiedzieć.
- Ostatnio zaniedbywałam dziadka. Może nadszedł czas,
by on znalazł się na pierwszym miejscu. Jestem pewna, że
Jack zrozumie.
- Dopilnuję tego - obiecał Sam.
Ostatni kilometr drogi do domu wydawał się Jackowi
wiecznością. Zerknął na leżący na siedzeniu pasażera duży
bukiet czerwonych róż, podarunek dla Kaye na nowy począ-
tek. Nie był pewny, co ma jej powiedzieć, ale przy odrobinie
szczęścia słowa mogły okazać się niepotrzebne.
Przypomniał sobie, o czym zapewniał Kaye sześć lat te-
mu na Karaibach.
Spotkasz mężczyznę, który będzie wiedział, jak z tobą
postępować i pokochasz go. Będzie najszczęśliwszym czło-
wiekiem na ziemi". Kiedy jej to mówił, szlochała rozpaczli-
wie, bo nie chciał się z nią kochać. Jego słowa brzmiały tak
konwencjonalnie. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że płynę-
ły z głębi serca.
Nacisnął pedał gazu, chcąc jak najszybciej wrócić do żo-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]