[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z obozu. Nigdy nie poznał przesłania, które ta kobieta przyniosła, nie chciał go znać. I znów Williams
zachował milczenie. Wiedział przecież, że jego dowódca jest w sytuacji bez wyjścia  już obiecał
rządowi, że te tereny zostaną oczyszczone i otwarte dla dalszej ekonomicznej ekspansji. Jeśli zamiary
sił rządowych i ich finansowych sprzymierzeńców miały zostać zrealizowane, wojna była konieczna.
Nie wystarczało już, by biali osadnicy i Indianie żyli tu pospołu, tworząc nową, własną kulturę. Nie,
wedle nowych planów tereny te musiały zostać opanowane, poskromione, objęte całkowitą kontrolą,
jeśli miał tu zapanować nowy, cywilizowany, bezpieczny i dostatni świat. O nie, to byłoby zbyt
ryzykowne i wręcz nieodpowiedzialne, pozwolić zwykłym ludziom decydować o swoim życiu.
Williams wiedział, że wojna zadowoli wielką finansjerę  właścicieli linii kolejowych, dróg i kopalń, a
tym samym zabezpieczy także i jego własne interesy. On musi teraz tylko trzymać język za zębami i
robić swoje. I tak właśnie zrobi, choć w duszy będzie się sprzeciwiał. Jego kolega, drugi generalski
adiutant, nie miał w ogóle podobnych skrupułów. Williams patrzył na niego przez całą długość namiotu
 na tego niewysokiego, lekko kulejącego mężczyznę. Nikt nie wiedział, dlaczego utyka, nie miał nigdy
żadnego wypadku. Ten człowiek zawsze potakiwał władzy. Wiedział doskonale, jakie były zamiary
wielkich tajnych karteli, podziwiał ich siłę i pragnął mieć w tym swój udział. Miał jednak jeszcze jeden
sekret.
Ten człowiek, tak samo zresztą jak sam generał i inni przywódcy, po prostu bał się Indian. Chciał
się ich pozbyć nie tylko dlatego, że mogli stanowić zagrożenie i opózniać rozwój przemysłu i ekonomii,
które powinny ożywić te tereny. Oni wszyscy bali się tubylców z innego, głębszego powodu.
Przeczuwali jakąś głęboką, niedostępną wiedzę, która, choć znana jedynie nielicznej indiańskiej
starszyznie, wyraznie emanowała z ich kultury, niepokoiła, była jakby napomnieniem i
przypomnieniem czegoś, co nie powinno nigdy zostać zapomniane; wzbudzała poczucie winy...
Williams dowiedział się pózniej, że owa córka misjonarza doprowadziła do spotkania wszystkich
największych indiańskich wodzów, szamanów i uzdrowicieli. Było to ostatnie wezwanie, by zjednoczyli
się i odwołali do tej swojej głębokiej wiedzy, użyli jej dla ratowania świata, który w tak zawrotnym
tempie wymykał się spod ich kontroli i zwracał przeciwko nim. W głębi duszy Williams wiedział
doskonale, że ta kobieta powinna być wysłuchana, lecz w momencie próby zmilczał... nie uczynił nic,
kiedy jednym krótkim skinieniem głowy generał odrzucił ostatnią możliwość pokoju i nakazał
rozpocząć bitwę.
Potem wspomnienia Williamsa przeniosły go daleko w lasy, na miejsce nadchodzącej bitwy.
Kawaleria nacierała w niespodziewanym ataku. Indianie bronili się, napadając na białych z obu stron.
W oddali jakiś pokaznej postury mężczyzna oraz kobieta próbowali ukryć się, za skałą. Mężczyzna był
młodym naukowcem, doradcą Kongresu. Przybył tu jako obserwator, a teraz był przerażony, że
znalazł się tak blisko bitwy. To wszystko nie tak, to nie miało być tak. Był tylko ekonomistą, nie chciał
doświadczać przemocy. Przyjechał tu z przekonaniem, że biali i Indianie wcale nie muszą walczyć, że
ekspansja ekonomiczna pomoże obu stronom, że pozwoli obu kulturom lepiej się rozwijać,
zintegrować. Była z nim ta sama kobieta, która wcześniej przyszła do obozu wojskowego. Czuła się
opuszczona, zdradzona. Wiedziała, że jej wysiłki mogły przynieść rezultaty, gdyby tylko jej
posłuchano. Powiedziała sobie jednak, że się nie podda, że nie ustanie tak długo, aż ta przemoc się
nie skończy! Wciąż powtarzała w myślach: Można temu zaradzić! Można to uzdrowić!
Nagle na zboczu wzgórza tuż za ich plecami dwóch białych jezdzców zaczęło nacierać na
samotnego Indianina. Wytężałem wzrok, żeby go lepiej zobaczyć i w końcu rozpoznałem w nim tego
pełnego gniewu wodza, którego widziałem w swych myślach podczas rozmowy z Davidem. Tego
samego, który tak ostro występował przeciw pokojowym rozmowom z białymi. Teraz szybko się
odwrócił i wystrzelił strzałę wprost w serce jednego z napastników. Drugi żołnierz zeskoczył z konia i
rzucił się na Indianina. Walczyli zawzięcie, aż w końcu nóż białego zagłębił się w gardle smagłego
wodza. Krew obficie popłynęła na ziemię. Patrząc na tę walkę, roztrzęsiony młody naukowiec błagał
kobietę, by uciekała razem z nim, ale ona tylko uciszyła go gestem dłoni i nakazała, żeby się nie
ruszał. I wtedy po raz pierwszy Williams dostrzegł starego szamana, ukrytego za drzewem nieopodal
tej pary. Jednak jego postać to pojawiała się, to znikała sprzed oczu. W następnej chwili kolejny
oddział kawalerii wynurzył się zza zbocza, nacierając wprost na to wzgórze. Huknęły wystrzały,
przeszywając piersi białego mężczyzny i kobiety. StaryIndianin stał spokojnie, wyprostowany, by po
chwili także polec.
W tym momencie Williams popatrzył na inne wzgórze, które górowało nad całą panoramą. Jakiś [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •