[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nad grobem.
 Medal mam!  poprawił się przecie.  Niedzielą, do kościoła to go se i zawieszam.
Urągnęli ludzie nad nim.
 Tobie by kiełbasę w zęby na niedzielę dawać.
 I zsobaczyć tak!  mruknął ten, co na wojnę dziś szedł.
Zapędzili go w złości samego do tej roboty, która tu na nich wszystkich czekała. Wziął
miotłę, piachu kosz i ruszył obojętnie sprawować swoje. A oni zagadali między sobą.
 A pani co uważa?!  rozległ się niebawem za nimi głos tegoż staruszka, lecz tym razem
surowy, stróżowski: na urzędzie.  Tu nie wolno wcale! Ja mam prawo areśto... Co ona bę-
dzie za taka?  wracał do swej gromady, wskazując im jakąś pomykającą się przy parkanie
białą postać kobiecą.  I skąd ona tu się wzięła? Toć bramy zamknięte z przykazu, a ulica
puściutka. Skąd ona? Spod ziemi wylazła?...
Zamilkli i patrzeli uważnie na tę kobietę sunącą pod parkanem: drobna była z siebie i sze-
roko przysłonięta jasną rotundą z białym futrzanym kołnierzem; jakiś strojny błękitny czepiec
osunął się z włosów płowych.
 Co ona będzie za taka?... Jakby z tancbudy szła.
 Wszelaki dziwny naród na taką okazję diabeł z całego miasta sprasza.
 Te, pani! co pani tam uważa?... Ruszyli ku niej krokiem prędkim.
 Mnie by tam do niej...  dreptał za nimi staruszek, wlokąc za sobą wielką miotłę  mnie
tam do niej nieskoro było. Lepiej z daleka postraszyć. Powiem wam: tu nad kałużą stała bia-
luśka, jakby się przezirała w czerwonym.
 Tfu!  spluwać jęli po kolei.
I przystanęli z obrzydliwością na twarzach.
A staruszkowi podbiegły nagle oczy blaskiem: ruszyła się pamięć i wyrwała coś niespo-
dziewanego.
 Powiadali, których za umarłych na polu ostawili, że gdy wszystko ścichnie, po nocy oso-
bliwie, chodzi takie po polu. Białe jest i mkłe jak ognik: to siu, to tam  za wiatrem. Które
ciało jeszcze drga, nad nim kucnie; i głaska, i pieści: Mora, latawica!... I za dnia się trafi, gdy
po bitwie... A który ją przed bitwą zobaczy, temu znak, że się jej spodobał chłopiec.
 Strasz siebie, dziadku durny! Nie śpieszyli się już jednak, szli raczej baczyć tylko z dale-
ka: co jest?!...
 Nie daj Bóg, przy broni, na warcie  strzeliłbym.
 Strzelali bywało!  machnął dziad ręką.  Jej to śmich. A temu, kto strzelał, kula w łeb
za alarm próżny. I owóż tak go sobie upatrzyła  a co!...
 Pomieszana ona, i tyle  mówił surowo ten, co na wojnę wyruszyć miał.  Ruchy jej
som... nieakuratne  baczył na nią i uważał Mazur roztropny.  Właśnie, jak u takich... Stru-
chliła ona duszą pod kopytami i zmyliła się w sobie. I chłopu w bitwie pono się zdarzy. Dzi-
wić się!  panienka przecie. Taż widzę.
 Panienka ona i jest  mruczał stary  kochanica, piękna bardzo.
 Kto?
 Zmirć taka.
123
Mazur aż przykucnął przed nim w pasji czerwonej:
 Już cię ona kochanica nie obłapi, dziadu! Jeno ta starucha kościana. Więc nie czmuć
strachaniem ludzi, co im na wojnę trza!... Ano! żebyś wiedział, żebyś znał naszych.
Poprawił się gniewnie w pasie i ruszył na ona zmorę. Rychło jednak sapnął tak, że mu się
piersi jak miechy podjęły: tam pod parkanem, gdzie nie patrzano z umysłu, gdzie  wiadomo
 pozostał jeden, nad paltem czarnym i szyją  głowy nie dojrzeć  widać takąż baranią cza-
picę formy wojennej, jaką mu już dziś %7łyd wmówić chciał, by za swoje kupił. Zatem i ten
szedł się meldować na wojnę. I tu się ze śmiercią pośpieszył. Ramię, wyciągnięte spod tuło-
wia, przykrywa dłonią płaski rewolwer.
Aliści ona właśnie ku tamtemu sunie i przyklęka mu nad głową, jak ta kopa jasna pod pele-
ryną swoją. A rękę bieluśką kładzie mu na te czarne barany czapy.  Po prawdzie: pieści! 
pomyślał.
I zagrały mu zęby w gębie.
Stanął.
Ona ściągła tymczasem tamtemu czapę ze łba. Spojrzy na jego głowę kruczą, przyczesaną
gładziutko, z pańska, wstrzepnie się jakoś cała, za skronie uchwyci, pohuśta tak głową w ża-
łości i nuże dzwigać tamten łeb: w gębę zajrzyć chce trupowi.
 Pan Bo  le  sław!  jękło wichrowym zaszeptem, jako wiatr zagada zestrachanemu.
Więc się pewnie osłyszał, myśli, bo i uszy nie chwyciły, jak trzeba, akuratnie: nie wie, co
by znaczyć mogło.
Tymczasem już go samo z miejsca rucha bez postanowienia: już nienawiść zdążyła zalać
serce; już i garście same imać się czegoś rwały: musowo!
Podjęła się, podhycła i nastawiła mu się w oczy jak to zwirciadło złe  ujrzał twarz kra-
snolicy popielną i złote oczy ogromne...
Więc na tych butach, dziś świeżo na wojnę kupionych, zadudniał Mazur po brukach
ostrych jak ten koń zhukany. Tamci już się pomknęli ku bramom. Tupotał tedy pędem do
żony i dziecisków swoich.
 Onaż to jest prawdziwie: Mora na poboisku! Nie wrócić mi już pono do was, moiściewy!
nie wrócić z onych Wschodów za Dalekich!
124
Tu, na tratwiane dyle u samego brzegu Wisły opadł.
Z dłońmi na okularach i twarzy, jakby cały ten zamęt rzeczy widzianych i słyszanych
utrzymując rękami.
Tamtą jedną chwilę mijała myśl uparta; pamięć zdała się ranną w tym miejscu: jakiś błysk
najbłahszego, nie do rzeczy szczegółu, który wtedy właśnie czepiał się oczu, i  przelot
chmury apokaliptycznej nad głową. Nawet krzyków zachwyciło ucho tak zdumiewająco ma- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •