[ Pobierz całość w formacie PDF ]
poddać się i odejść.
Fanyi musiała tędy przejść. Jakiej użyła metody? Czy to prezent od ojca
przeprowadził ją bezpiecznie obok strażnika, którego on spalił promieniem? Przebiegł
palcami po otworze w drzwiach. Choć było to tylko przypuszczenie, Sander doszedł do
wniosku, że jest on dokładnie takiej wielkości, iż wisior Fanyi mógł do niego idealnie
pasować.
Nie będąc wyposażonym w nic, co pomogłoby mu sforsować przeszkodę, Sander
przybliżył pałeczkę do jednej z dwóch ściennych lamp, umieszczonych po obu stronach
zamkniętych na mur drzwi, i skrupulatnie ją obejrzał. To było miejsce, które nacisnął, by
unieszkodliwić wartownika. Lecz na części pałeczki stanowiącej uchwyt dla dłoni były
jeszcze cztery takie punkty.
Istniał tylko jeden sposób na ich rozszyfrowanie wypróbować je. Odganiając Rhina
ręką do tyłu, żeby nie ucierpiał w wyniku jakiejś nieprzewidzianej katastrofy spowodowanej
nieudolnością kowala, Sander nakierował wylot rurki dokładnie na krawędz dziury w
drzwiach.
Nacisnął pierwszy przycisk.
Absolutnie żadnego efektu! %7ładnego, poza tym, że Rhin zawył i położył łeb na
podłodze, zatykając uszy łapami. Sander pospiesznie zwolnił przycisk. Czy to tego użył
Maxim, zmuszając zwierzę do uległości?
Rhin potrząsnął energicznie łbem, jęknął po raz ostatni z głębi piersi i popatrzył na
Sandera obnażając kły.
Kowalowi odechciało się prawie sprawdzania kolejnych przycisków. Nie chciał
ściągać na siebie gniewu Rhina. I nie wiedział, jak wytłumaczyć kojotowi, że sprowadził na
niego takie cierpienie nie celowo, lecz z czystej ignorancji.
Zbadać od razu pełną moc pałeczki tak. Ale najpierw zabezpieczyć się przed
ponownym chwilowym oślepieniem. Sander owinął głowę zmoczoną koszulą, wpychając jej
końce pod brzegi kaptura. Wysłał Rhina w głąb korytarza, po czym ponownie nakierował
pałeczkę na otwór w drzwiach. Naciskając z całej siły, zastosował pełną posiadaną przez
urządzenie moc.
Nawet przez zaimprowizowaną zasłonę na oczach dostrzegł błysk białego ognia.
Potem usłyszał chrzęst rozrywanego metalu. Jeszcze pózniej w twarz jego buchnął powiew
wilgotnego, nagrzanego powietrza, przesiąkniętego duszącym dymem.
Usłyszał też coś jeszcze. Tego wściekłego syczenia nie pomyliłby z niczym innym.
Wężacze! Po chwili do dzwięków dołączył obraz, i zwierzęta ukazały się w całej okazałości.
Sander zdarł koszulę z twarzy. Drzwi pękły na dwoje, oferując mu przejście na tyle
szerokie, że mógłby się przez nie przecisnąć wraz z Rhinem, a mimo to nadal nie były
zupełnie otwarte. Zza drzwi wylewały się strumienie jaskrawego światła, w którym widział
wyraznie Kai i Kayi przyczajone po obu stronach wejścia i gotowe skoczyć mu do gardła. Za
nimi widniała kotłowanina różnych jasno oświetlonych przedmiotów.
Nie chciał krzywdzić wężaczy. Podniósł głos i zawołał pokonując suchość w gardle:
Fanyi!
Wibracje przybrały na sile, uderzając z większą mocą, a syczenie wężaczy stało się
głośniejsze. Jedynie dziewczyna nie odpowiedziała.
Czyżby była ranna lub więziona w pułapce przez jedno z tych urządzeń
zabezpieczających, o których wspominał Maxim, co wzbudziło w jej towarzyszach taką żądzę
walki? A może celowo postawiła je tutaj na straży, by strzegły jej przed jakąkolwiek
ingerencją w to, co zamierzała zrobić? Każda odpowiedz może być dobra, ale żadna nie
usunie z drogi Kai i Kayi.
One muszą znać jego zapach i pamiętać, że był akceptowany przez Fanyi i że z nią
podróżował. Czy tamta drobna zażyłość okaże się teraz przydatna? Za sobą słyszał stąpanie
łap Rhina. Nie może dopuścić do niepotrzebnego starcia między zwierzętami.
Sander cofnął się o kilka kroków, obserwując wężacze kątem oka. Nie wykonały
żadnego ruchu, by przejść przez otwarte siłą drzwi. Poszperał w torbie z prowiantem i wyjął
parę ciastek o smaku mięsa, które Rhin zżerał z widoczną rozkoszą. Rzucił po trzy każdemu
wężaczowi.
Kayi pierwsza obwąchała poczęstunek. Polizała ciastko, po czym połknęła je w
całości. Drugie zmiażdżyła szczękami, zanim jej towarzysz zechciał spróbować swojej porcji.
Jedząc wężacze w dalszym ciągu obserwowały Sandera i nie przestawały syczeć. Wylizały
jednak łakomie wszystko do ostatniej okruszyny, jakby od dawna nic nie jadły.
Sander miał tyle rozsądku, by wiedzieć, że nie może ich dotykać, tak jak to robiła
dziewczyna. Przykucnął więc, wyciągając dwa kolejne ciastka i rzucając każdemu po jednym.
Gdy je chwyciły, przemówił dobitnie zrównoważonym głosem:
Fanyi?
Może rzeczywiście był takim głupcem, za jakiego uważał go Maxim, usiłując
skomunikować się z wężaczami za pomocą głosu. Czyż powtarzanie imienia mogło oznaczać
cokolwiek dla zwierząt obserwujących go nadal tak bacznie, że ich wzrok napawał lękiem?
Cierpliwie jednak powtórzył to imię po raz drugi:
Fanyi?
Kai wspiął się na tylnych łapach, łbem górując teraz o wiele nad kucającym kowalem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]