[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mocno, że prawie znikły.
- Miał pan sporo szczęścia - dodał jeszcze - ale teraz nie należy się już
niczego obawiać. Nie spuszczamy go z oka, śledzimy każdy jego krok. Nie
musi się pan ukrywać w tym pokoju.
- Ależ skąd, wcale się nie ukrywam. Właściwie to...
- Oczywiście, że nie - przerwał mi wpół słowa, kierując się do drzwi. -
Niezle się panu zaczął ten pobyt tutaj. Nie mam do pana żalu. Proszę do mnie
zajrzeć. Binker Street. - Był już na zewnątrz i oddalał się korytarzem.
Zamknąłem drzwi i usiadłem na skraju łóżka, analizując sytuację. Teraz
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 70
rozumiałem z tego wszystkiego jeszcze mniej niż przedtem. Uspokoiła mnie
jednak wiadomość, że ktoś ma kapitana na oku. Nie miałem już wątpliwości,
że to on strzelał. Te jego kowbojskie maniery... Prędzej on, niż mój szaleniec z
dorożki. Teraz stało się to dla mnie jasne.
Znów ktoś zapukał. Pomyślałem, że może wrócił ten agent, ale myliłem
się. To była gospodyni z koszykiem owoców. Co za miła niespodzianka -
pomyślałem, odbierając od niej koszyk.
- Dla mnie? - zapytałem, ale ona tylko pokręciła głową.
- W środku jest wiadomość - powiedziała, wskazując na koszyk.
Od razu pomyślałem, że to od Doroty i ucieszyłem się na myśl, że
zarezerwowałem pokój w  Kufelku . Tęsknota wzmaga uczucia i to dość
szybko, jak widać. Wyjechałem przecież zaledwie dziś rano. Spomiędzy
fioletowych winogron wystawał róg koperty. Była wciśnięta pomiędzy dwa nie
pierwszej świeżości jabłka. Sterta owoców spoczywała na kokosowej
wyściółce w dziwnie ciężkim i zbyt głębokim koszu.
Wtem zwróciło moją uwagę stłumione tykanie piekielnego urządzenia
ukrytego pośród owoców.
Dosłownie mnie zatkało. Chciałem już rzucić koszyk i skoczyć ku
drzwiom, ale przecież nie mogłem tego zrobić. Mógłbym nawet nie zdążyć
wybiec na zewnątrz, zanim ten hotel zostałby zrównany z ziemią.
Podskoczyłem do okna - pod nim kręciło się kilka osób, wśród nich St. Ives i
Hasbro, którzy akurat wspinali się po schodach. Nie mogłem tak po prostu
wyrzucić tego na głowy tych ludzi.
W końcu otworzyłem drzwi i wypadłem na korytarz. Moje serce
trzepotało jak spłoszony ptak. Nie zawracając sobie głowy pukaniem,
pchnąłem drzwi sąsiedniego pokoju, co wielce zaskoczyło starszego pana,
który siedział na krześle przy samym oknie - na szczęście otwartym - i czytał
książkę.
Był to Parsons, tyle że nie miał już na sobie wędkarskiego stroju.
Wyprawa balonem Parsons zerwał się gwałtownie z miejsca, tak był
zaskoczony widząc mnie szarżującego ku niemu z koszykiem w ręce.
- To bomba! - krzyknąłem. - Z drogi! - To ostatnie polecenie pomogłem
mu wykonać moim własnym łokciem. Poleciał na łóżko i teraz mogłem już
posłać kosz przez okno; niebezpieczny ładunek zatoczył niski, długi łuk i
wpadł do zatoki. Myślę, że gdyby nawet kręciły się tam jakieś łodzie, i tak
zrobiłbym to samo. Nie miał to przecież być czyn bohaterski, a jedynie akt
desperacji - chciałem tylko pozbyć się tykającego prezentu, znalezć jak
najdalej od niego.
Bum! Wybuch nastąpił nisko w powietrzu, wzbijając fontannę wody. Po
chwili spadł deszcz z owoców i fragmentów koszyka. A potem już tylko plusk
coraz słabszych fal. Parsons stanął za mną, próbując zrozumieć co się stało, na
James P. Blaylock - Maszyna lorda Kelvina 71
wpół wściekły, na wpół zdumiony. Wziąłem kilka głębszych oddechów, by się
uspokoić, ale nie na wiele to się zdało. Ręka - ta, w której trzymałem kosz -
wciąż trzęsła mi się zdradliwie. Opadłem ciężko na fotel Parsonsa.
- Przepraszam - zwróciłem się do sekretarza - nie chciałem wtargnąć tak
gwałtownie.
Ten tylko machnął ręką, jakby rozumiał, że nie miałem innego wyjścia.
Było oczywiste, że tykające urządzenie musiało tak właśnie skończyć - w
wodzie za oknem. Nie było wyboru. Trudno przypuszczać, bym wsadził sobie
tę bombę za pazuchę i o niej zapomniał. Parsons popatrzył za okno.
- Jestem na urlopie... - powiedział spokojnie, jakby powtarzając to, co
słyszał ode mnie na pomoście tego ranka. Chciał pokazać, że, jak każdego
zresztą, przejrzał mnie na wylot. Przełykałem z trudem ślinę, próbując
pozbierać myśli, gdy St. Ives i Hasbro wpadli, by mnie wybawić z opresji. Z
trudem łapali oddech, bo słysząc wybuch, pognali pędem w górę po schodach.
St. Ives stanął jak wryty na widok sekretarza. Co prawda, profesor
wiedział, że Parsons kręci się po okolicy - sam mu o tym powiedziałem - ale
tu, w  Koronie ? I co ten człowiek mógł mieć wspólnego z wybuchem? I co ja
miałem wspólnego z Parsonsem?
Tym razem Parsons nie mógł nas zbyć zdawkowym  do widzenia .
Przyszedł czas na grę w otwarte karty, jakby to ujął kapitan Bowker. Raz
jeszcze okazałem się człowiekiem, który coś wie, więc od razu
poinformowałem ich o agencie ubezpieczeniowym.
- Mówisz, że znał moje nazwisko? - zapytał St. Ives, podnosząc głowę.
- Tak, zdawał się nawet wiedzieć... - tu popatrzyłem na Parsonsa, który
przysłuchiwał się uważnie. St. Ives dokończył za mnie.
- Upewnił się, kim jesteś, dowiedział się, że masz pewne podejrzenia co [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •