[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pomyślałem, że jak spuszczą jeszcze ze dwa tysiące funtów, to kupię.
- Spuścili? - Megan nie czekała na koniec opowieści.
- Jak widzisz.
- Mógłbyś wywiesić ogłoszenie w szpitalu, na pewno znalezliby się
pomocnicy za symboliczną dniówkę, jedzenie i piwo - zasugerował Rob.
- Niby masz rację, ale nie chcę, żeby kręcili mi się tam obcy ludzie.
Może porywam się z motyką na słońce, próbując wszystko robić
samodzielnie, ale... Gdyby to byli znajomi entuzjaści, to owszem,
przyjąłbym pomoc.
- Jak widzę, Callum Priestley poszukuje ochotników entuzjastów do
realizacji swojej epokowej wizji. No, no, możesz długo szukać - zaśmiał się
Rob.
- Ja się zgłaszam - powiedziała nagle Megan. Obaj mężczyzni byli tak
zaskoczeni, że zaczerwieniła się i dodała niepewnym głosem: - Lubię
pomagać, a z tego, co słyszę, rzeczywiście warto ocalić ten dom.
- Tak - potwierdził Callum z westchnieniem. - Tyle że to istne
szaleństwo.
- Jeżeli mowa o szaleństwie, to wiecie, co wymyślił mój drogi kolega i
przyjaciel?
Rob uraczył ich anegdotką o Lloydzie Sadlerze, kardiologu, z którym
pracował. Pośmiali się chwilę, po czym Rob, ziewając, wysączył ostatnie
krople piwa.
- Padam z nóg. Dyżur był ciężki, w ogóle nie spałem.
- To idz do domu i natychmiast się połóż - poradził Callum, znający
uczucie krańcowego wyczerpania po dyżurze.
- Masz rację.
Rob zsunął się ciężko ze stołka i pożegnał z nimi. Zostawieni samym
sobie, milczeli przez chwilę. Megan żałowała, że nie wymknęła się razem z
Robem. Nie miała ochoty wracać do dyskusji, którą odbyli wcześniej.
Istniało też duże niebezpieczeństwo, że powie zbyt wiele, będzie zbyt
szczera - i jeszcze bardziej skomplikuje sobie życie.
RS
53
- Czy ty poważnie myślałaś o tej pomocy? - odezwał się nagle Callum.
Nie od razu zrozumiała, o co chodzi.
- Mówisz o domu? - zapytała. Ponieważ wtedy, gdy wysunęła swoją
niespodziewaną propozycję, Callum w ogóle nie zareagował, myślała, że go
to nie interesuje. Teraz nie wiedziała, co powiedzieć. - Noo... tak. Ja lubię
takie niecodzienne zajęcia.
- Tu się zgadzam: to na pewno jest niecodzienne zajęcie.
- Powiedział to bez entuzjazmu, na jaki mogłaby liczyć.
- Nie wytrzymam dłużej niż pół godziny, o to ci chodzi?
- zapytała domyślnie.
- Powiedzmy, że trzy godziny, to już będzie dużo. Jak nie uciekniesz
wcześniej, dostaniesz w nagrodę kolację.
- Zgoda.
- Umawiamy się w sobotę o drugiej?
- Punktualnie o drugiej.
Dzień był słoneczny, ale chłodny, wiał silny wiatr i Callum uprzedził ją
telefonicznie, że w domu jest bardzo zimno. Megan z żalem porzuciła swoje
wcześniejsze plany włożenia kombinezonu, który byłby parodią stroju
robotnika budowlanego. Pogrzebawszy w szafie, wyciągnęła z niej to, co
miała najcieplejszego: grube spodnie dresowe, flanelową koszulę, stary
granatowy sweter robiony na drutach i skarpety z owczej wełny, które
zmieściły się tylko do rozczłapanych traperów. Czuła się w tym wszystkim
bardzo wygodnie, tyle że nie była to ani przemyślana, ani twarzowa
kompozycja.
Trafiła bez trudu dzięki dokładnym wskazówkom Calluma. Czekał przy
schodach wejściowych, które były szare od poroz-sypywanego cementu.
Miał na sobie spłowiałe, usmarowane farbą dżinsy i czarny sweter o
postrzępionych rękawach. Jego płócienne buty były tak podziurawione, że
ledwie trzymały się na stopach.
Gdy zobaczyła budynek, musiała przyznać rację Ronowi. Ten dom jest
okropny. Chociaż... Blade słońce oświetlało teraz załamania dachu o
przedziwnym, fantazyjnym rysunku, pokrytego miedzią, co prawda zupełnie
zzieleniałą ze starości. Wyglądało to dosyć interesująco. Od murów
poodpadały całe płaty tynku, z korzyścią dla domu, bo spod tynku wyłaniał
się czyściutki, żółtoszary kamień charakterystyczny dla okolic Yorkshire.
Miłą dla oka rzeczą była też doskonała symetria budynku.
RS
54
- Masz niesamowity dom - oświadczyła.
- Tak, i niesamowite jest to, że jeden facet - wcale przecież niegłupi -
dobrowolnie wpakował się w coś takiego. - Spojrzał na nią przelotnie. -
Chcesz herbaty albo czegoś innego, czy wolisz od razu zabrać się do
roboty? Widzę, że ubrałaś się hmm... stosownie do okazji.
- O to właśnie mi chodziło - odparła chłodno. - Dziękuję za herbatę.
Wolę popracować, póki jest jasno.
Nie chciała, by przypadkiem pomyślał, że przyszła tu po coś innego niż
do pracy, jakkolwiek nie za bardzo wyobrażała sobie, na czym miałaby ona
polegać. W całym swoim życiu może raz albo dwa razy trzymała w rękach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]