[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Gdy Valeria oznajmiła, że musi już iść, bo ostatni tramwaj do Lido
odpływa o północy, Lucy nalegała, aby ją odprowadzić i kolacja skończyła
się tuż po jedenastej.
- Czy- myślałaś o tym, żeby zostać tu do jesieni? - spytała Valeria w
toalecie.
- Nie wiem, Val - westchnęła Lucy.
- Dlaczego nie chcesz? Słyszałam, że wczoraj poradziłaś sobie doskonale
z tym biednym chłopakiem. Musisz wrócić do praktyki lekarskiej, moja
droga!
Lucy nie odpowiedziała, ale głęboko w sercu czuła, że Valeria ma rację.
- Wiesz, mam wolny ten weekend i nie planuję nic specjalnego. Może
przyjechałabyś do mnie? - zaproponowała Valeria. - Zobaczysz, jak
wygląda życie na Lido!
- Val, jesteś pewna? To byłoby wspaniale! - Lucy zasępiła się jednak. -
Muszę znalezć odpowiedni moment, żeby powiedzieć o tym tacie.
- Dobrze! Czekam na ciebie w piątek wieczorem. Pogniewam się, jeśli
nie przyjedziesz - oświadczyła przyjaciółka.
Tej nocy w mieście panowała atmosfera karnawału. Po Canale Grande
płynęły jasno oświetlone łodzie wypełnione pasażerami, którzy grali i
śpiewali. Gianni Scogliera ujął Valerie pod rękę i szli w kierunku placu
Zwiętego Marka, a Aubrey prowadził Lucy. Sir Peter stwierdził, iż czuje się
zmęczony i wrócił do hotelu w towarzystwie Meg Elstone, która nie miała
ochoty na wieczorny spacer.
Dzwięki skrzypiec, piosenek i śmiechu wypełniały uliczki wokół
wielkiego placu. Przed oświetloną katedrą muzykanci stali w półkolu, a
tancerze w maseczkach skakali i kręcili się w rytm muzyki. Mężczyzni
trzymali kobiety w talii, spódnice wirowały, a gdy panowie podnosili swe
partnerki do góry, plac huczał śmiechem i brawami.
Jakiś mężczyzna śpiewał tenorem starą balladę o szybko przemijającej
RS
37
rozkoszy młodości.
Quant ? bella giovinezza Che si fugge tuttavia!
Podniecenie Lucy rosło i gdzieś zniknęła jej irytacja, chociaż Aubrey
nadal trzymał rękę na jej ramieniu.
- O, popatrz tam, Lucy! - rzekła Valeria, wskazując na kogoś w tłumie
widzów. - To jest człowiek, który nie marnuje młodości.
Lucy spojrzała we wskazanym kierunku i napotkała spojrzenie ciemnych,
błyszczących oczu.
- To Giuseppe Ponti! - zawołał Gianni ze śmiechem.
Próbowała uciec od wzroku Pina, ale czuła się jak zahipnotyzowana.
Była tak zaabsorbowana tym spotkaniem, że nie zauważyła, iż jeden z
tancerzy oderwał się od innych i cicho do niej zbliżył. Był to wysoki,
muskularny mężczyzna w stroju pantery i w groteskowej masce z
olbrzymim ptasim dziobem.
Zarówno Lucy, jak i jej towarzysz byli zaskoczeni, gdy zamaskowana
postać chwyciła ją i oderwała od ziemi. Widzowie śmiali się i pokrzykiwali
z aprobatą, Aubrey zaś nerwowo zaprotestował.
Lucy była zupełnie bezradna, gdy podniesiona do góry zawirowała
dookoła głowy olbrzyma, który trzymał ją w żelaznym uścisku.
Gwiazdy wirowały nad nią jak szalone, a latarnie na placu rozmazywały
się w jasną plamę, gdy płynęła w powietrzu nad głową mężczyzny, a potem
spadła w jego silne ramiona. Przechylił ją do tyłu i znowu się zakręcił, a gdy
jej włosy niemal dotknęły bruku i dziób zawisł nad nią niebezpiecznie,
krzyknęła przestraszona. Właściwie nie wiedziała, co się działo pózniej;
słyszała tylko krzyk i odgłosy szamotaniny. Po chwili znalazła się w innych
rękach.
- Pino! - Kręciło jej się w głowie i dyszała, nie mogąc złapać oddechu.
- Va bene, cara Lucia - mówił, zapewniając, że jest bezpieczna, gdy tuliła
się do niego, stopniowo odzyskując równowagę. Tenor zaś śpiewał dalej:
Che vuol esse lieto sia, Di doman ne c'? certezza!
Pino zaczął szeptem tłumaczyć jej słowa piosenki.
- Słyszysz? On śpiewa, że będziemy szczęśliwi, że dziś wieczorem
wezmiemy ślub, bo możemy nie zobaczyć się jutro...
Czuła w jego głosie nieodparte pragnienie, jego ciepły oddech owiewał
jej twarz.
Nagle objął ją za szyję i pochylił głowę, dotykając wargami jej ust.
RS
38
W jego pocałunku było szaleństwo odzwierciedlające słowa piosenki,
lecz Lucy nie mogła pozwolić sobie na to, by zapomnieć, że jest z
przyjaciółmi w publicznym miejscu. Kosztowało ją niemało wysiłku, aby
uwolnić się i odsunąć od Pina na odległość ramion.
Natychmiast pochwycił ją mocno za rękę wściekły Aubrey, a Valeria
dopytywała się niespokojnie, jak się czuje.
- Lucindo, co, u diabła, wyrabiasz? - zawołał Aubrey. - Ten głupi tancerz
mógł cię upuścić i mogłaś sobie coś zrobić. I jeszcze ten bezwstydny pokaz
Pontiego! Jak on śmiał...
Przerwał, bo mężczyzna, który wywołał jego gniew, bez słowa zniknął w
tłumie.
- Przeklęty tchórz, nawet nie ma odwagi spojrzeć mi w twarz! - wołał
Aubrey oburzony.
- Wszystko w porządku, panie Portwood. Takie zachowanie jest całkiem
normalne w czasie karnawału - uspokajała go Valeria, podczas gdy Gianni
był pełen uznania dla zuchwalstwa doktora Pontiego i życzył sobie, by udała
mu się podobna sztuczka z Valeria.
Lucy czuła się zwolniona z wszelkich wyjaśnień, ponieważ zbliżała się
pora pożegnania z przyjaciółką.
- Dziękuję panu za wspaniałe przyjęcie i gościnność, panie Portwood -
rzekła Valeria uprzejmie, ściskając dłoń gospodarza. Obejmując Lucy,
szepnęła: - Nie zapomnij, że przyjeżdżasz do mnie na weekend. Zadzwoń
jutro!
Gianni wykorzystał okazję, aby ucałować Valerie w oba policzki. Kiedy
machali Valerii na pożegnanie, Lucy wydawało się, że pomiędzy
pasażerami tramwaju widzi Pina, ale nie była tego pewna.
Nie jestem niczego pewna, pomyślała, idąc w milczeniu obok Aubreya
do hotelu. Aubrey nie mógł znalezć słów, aby wyrazić oburzenie i
rozczarowanie, że Lucy nie stawiała oporu temu natrętnemu włoskiemu
lekarzowi, który ją oswobodził z rąk szalonego tancerza. Lucy zaś nie
umiała opisać, co czuła do wybawcy, gdy ją pocałował.
A potem przypomniała jej się Gabriella.
RS
39
[ Pobierz całość w formacie PDF ]