[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Orsana bez ceregieli pociągnęła podkuchenna za spódnicę, odrywając jej uwagę
od Rolara, i poprosiła o sznycel cielęcy z kiszoną kapustą i kawałek ciasta z wiśniami.
Nie komplikując sobie życia wyborem, zamówiłam to samo.
- I ci wszyscy ludzie wiedzą, że pan jest... znaczy tym? - z niedowierzaniem
spytała Orsana.
- Oczywiście, że nie, tego mi tylko brakowało. - Rolar przymknął oczy i pociągnął
nosem z zachwyconym wyrazem twarzy wygłodniałego konesera. - Miletta, słoneczko, a
dla mnie barani udziec zapiekany w gorczycy, a do niego talerz ziemniaków. I jeszcze
parę pasztecików z serem. Tylko szybko, moja miła, szybko, bo będę musiał zjeść ciebie!
- I on nie żartuje - burknęła Orsana śladem dziewczyny.
- Hej, Rolar! - zawołał wampira starszy mężczyzna przy barze. - Wczoraj w nocy
w zaułku bednarzy, to twoja robota?
- Yhym. - W oczekiwaniu na kolację wampir oddawał honory piwu. Ja nie
ryzykowałam alkoholu na pusty żołądek. Orsana natomiast odważnie złapała za rączkę
najbliższego kufla i upiła wielki łyk, ale natychmiast skrzywiła się i zaczęła kaszleć.
- Mówią, żeś na miejscu położył siedmiu? - kontynuował odpytywanie znajomy.
Rolar leniwie machnął ręką z rozczapierzonymi palcami.
- Pięciu. Dwóch zdążyło dość daleko odbiec.
- Gisz się zaklinał, że oni cię co najmniej dwa razy dorwali.
- Ja się tam dziwię, że on w ogóle cokolwiek dojrzał. Z beczki, do której
zanurkował na widok dziesiątki idiotów z zardzewiałymi mieczami - pogardliwie rzucił
wampir, biorąc się do drugiego kufla. Poczekał, aż koledzy skończą się śmiać, a potem z
pretensją dokończył: - I to się ma nazywać partner. Trzy miesiące żeśmy zmarnowali,
żeby znalezć bandę Zoara, a jak przyszło co do czego, wszystko na mojej głowie zostało.
A do tego mają mi potrącić z żołdu za tę beczkę, bo Gisz się w niej zaklinował na dobre i
trzeba było rozbijać obręcze...
- To mogłeś go w niej przyturlać na posterunek - poradził jakiś żartowniś i uwaga
otoczenia przełączyła się na barwną wyliczankę sposobów wyciągnięcia pechowego
tchórza.
My tymczasem patrzyliśmy na siebie w oczekiwaniu.
- Rozmowa - przypomniał Rolar. - Niewymuszona dyskusja pomiędzy ludzmi w
celu wymiany lub pozyskania informacji. Z czym ma pani problemy, opiekunko?
- Jak mnie pan nazwał? - nie zrozumiałam.
Wampir skinął podbródkiem w kierunku podarowanego mi przez Lena amuletu,
który wyglądał spod rozpiętej z racji gorąca kurtki.
- Ma pani na sobie rear władcy Dogewy, a nie ma pojęcia, co on oznacza?
- To jest prezent na znak wdzięczności.
- Co też pani nie powie? - mruknął Rolar. - Wszystko rozumiem. Prezent! No tak,
na swój sposób jest to wspaniały prezent...
- O co panu chodzi? - Złapałam w garść dyndający na rzemyku kamyczek. Orsana
nie wtrącała się do rozmowy, ale również z ciekawością zerkała na niczym
niewyróżniający się kawałek awanturynu oprawiony w srebro. - Zaraz, moment, czyli to
właśnie jest rear?! A co w nim takiego specjalnego?
Wampir zachmurzył się, Zabębnił koniuszkami palców po blacie, ewidentnie nie
potrafiąc zrozumieć, czy go sprawdzam, czy sobie żartuję.
- Rear na szyi oznacza, że jest pani oficjalną zastępczynią Arr'akktura na
wypadek... hm... jego długotrwałej nieobecności. To pani chciała usłyszeć?
Chciałam usłyszeć prawdę i jeżeli tak właśnie wyglądała, to żaden wymysł nie
mógł się z nią równać.
- Czyli co, jesteś teraz władczynią Dogewy? - Orsanie nie udało się powstrzymać
chichotu. - Ale heca!
- Nie do końca... - wampir z trudem dobierał słowa, próbując wyjaśnić mi coś, co
z jego punktu widzenia pozostawało poza granicami ludzkiej wyobrazni. - Pani... y - y -
y... nie jest władczynią w dokładnym tego słowa znaczeniu, tylko wybranką...
opiekunką...
- Opiekunką czego? Skarbca? Klejnotów koronnych? Ogniska domowego?
- Ciała - poważnie odparł wampir.
- Znaczy się trupa? - z niedowierzaniem zapytała Orsana. - Hm, trzeba
powiedzieć, że nie jest to coś wybitnie przystosowanego do przechowywania, chyba że w
zamkniętym grobie... Czy się go uprzednio balsamuje?
- Orsana! - przerwałam jej z oburzeniem. - To nie jest zabawne!
- Przepraszam. Zapomniałam, że on naprawdę nie żyje. - Orsana ze
współczuciem, ale trochę zbyt mocno poklepała mnie po ramieniu, budząc pewne
podejrzenia co do skutków jedynego łyku piwa.
Drewniany kufel w rękach Rolara skrzypnął i zmiął się, jak gdyby był zrobiony z
kory, fala piwa spłynęła po złocistej kolczudze.
- Co powiedziałaś?! - zapytał ochrypłym głosem biały jak płótno wampir.
- Kilka dni temu bohatersko zginął z ręki rozbójnika, niech spoczywa w spokoju -
rzeczowo wyjaśniła podchmielona najemniczka. - A przy okazji, gdzie mój kotlet?
Miletta, ha - alo!
- Hej, Rolar... - Pomachałam dłonią przed szklistymi oczyma rozmówcy. - Orsano,
przecież nie można tak ni z gruszki... Trzeba było jakoś spokojniej i z taktem... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •