[ Pobierz całość w formacie PDF ]
opadających, otwierających i zamykających się rytmicznie. Czasem to coś mieniło się
jak perła, a czasami przybierało kolor, którego Kaufman nigdy nie widział i nie potrafił
nazwać.
Nic więcej nie mógł zobaczyć, zresztą to co widział i tak przekraczało jego
wytrzymałość. Coś migotało i trzepotało się także poza oświetlonym obszarem.
Nie mógł dłużej na to patrzeć. Odwrócił się. W tym samym momencie z
pociągu wyleciała piłka futbolowa i potoczyła się w kierunku Ojca. Leonowi wydawało
się, że to piłka, jednak gdy bliżej się przyjrzał, stwierdził, że jest to głowa Rzeznika.
Skóra na twarzy zdarta pasek po pasku. Ociekająca krwią głowa leżała przed
władcą. Kaufman odwrócił wzrok i skierował się z powrotem do pociągu. Wszystko w
nim szlochało, mimo że jego oczy pozostały suche. Były zbyt zaszokowane tym, co
zobaczyły, aby płakać.
Wewnątrz potwory już zaczęły swą kolację. Jedna z nich wyłupiła oko
jednemu z wiszących, kobiecych ciał. Inny obgryzał rękę. U stóp Kaufmana leżało
bezgłowe ciało Rzeznika z obficie krwawiącą szyją.
Potwór, z którym wcześniej rozmawiał, stanął przed Kaufmanem.
- Będziesz nam służył? - zapytał łagodnie.
Kaufman popatrzył na tasak - symbol profesji Rzeznika. Potwory wychodziły z
wagonu, wlokąc za sobą na pół zjedzone ciała. Zabierały pochodnie. Do wagonu
wracała ciemność. Zanim jednak zapadła zupełnie, pytający go Ojciec dopadł Leona,
złapał jego twarz, obrócił i pokazał Kaufmanowi jego odbicie w brudnej szybie.
Otumaniony Kaufman zrozumiał, że bardzo się zmienił: był bledszy niż kiedykolwiek,
pokryty krwią i brudem.
Ręka Ojca nadal ściskała twarz Kaufmana. Potwór wepchnął Leonowi palec
wskazujący do gardła, drapiąc paznokciem wnętrze przełyku. Kaufman nie miał siły
ani ochoty się bronić.
- Służ - powiedział potwór.
Kaufman za pózno zorientował się, jaki jest zamiar Ojca.
Palce potwora mocno uchwyciły język Leona i wyrwały go. Kaufman w szoku
upuścił tasak. Próbował krzyczeć, ale nie wydobył z siebie żadnego dzwięku. Krew
zalała mu gardło, ciało drżało konwulsyjnie. Potwór wyjął zakrwawioną i oślinioną
rękę z ust Leona. Podniósł ją do twarzy Kaufmana. Między kciukiem, a palcem
wskazującym trzymał język.
Kaufman stał się niemową.
- Służ - powiedział Ojciec i wetknął wyrwany język sobie do ust, żując go z
wyrazną satysfakcją. Kaufman upadł na kolana i zwymiotował.
Ojciec zniknął w ciemnościach. Reszta potworów także odeszła, kryjąc się w
swych norach do następnej nocy.
Trzasnął głośnik.
- Do domu - powiedział maszynista.
Drzwi syknęły i zamknęły się. Pociąg zadrżał, budząc się do życia. Zwiatła
zapaliły się, zgasły, potem znowu się zapaliły.
Ruszyli.
Kaufman leżał na podłodze. Azy spływały mu po twarzy. Były to łzy porażki i
rezygnacji. Postanowił, że wykrwawi się na śmierć. Nieważne, że umrze. Zwiat jest
plugawy.
Maszynista obudził go. Leon otworzył oczy. Maszynista był Murzynem.
Uśmiechnął się przyjaznie. Kaufman próbował coś powiedzieć, ale usta sklejała
zakrzepła krew. Potrząsnął głową, starając się coś powiedzieć, jednak tylko
zacharczał.
Nie umarł. Nie wykrwawił się na śmierć.
Maszynista pomógł mu uklęknąć, przemawiając jak do dziecka.
- Masz zadanie do wykonania, mój chłopcze, bardzo im się spodobałeś.
Murzyn polizał palec i zwilżył napuchnięte wargi Leona, próbując rozerwać
zakrzepłą, sklejającą je krew.
- Do następnej nocy musisz się wiele nauczyć. Wiele się nauczyć. Nauczyć
się wiele.
Maszynista wyprowadził Kaufmana z pociągu. Leon nie znał stacji, na której
się zatrzymali. Była to stara stacja wyłożona białymi kafelkami. %7ładne napisy nie
szpeciły ścian. Nie było na niej okienek kasowych ani przejść dla pasażerów. Nie
było również pasażerów. Ta linia obsługiwała tylko Nocny Pociąg z Mięsem. Ranna
zmiana sprzątaczy zmyła krew z siedzeń i podłogi wagonu. Ktoś rozbierał ciało
Rzeznika, przygotowując je do wysłania do New Jersey. Wszyscy dookoła Kaufmana
szybko się uwijali. Zwiatło wschodzącego słońca wpadało przez lufcik w dachu stacji.
Dookoła metalowego szkieletu, tworzącego konstrukcję stacji, wirowały kłęby kurzu.
Kaufman obserwował je. Nie widział nic tak pięknego od czasu, kiedy był dzieckiem.
Wspaniałe kłęby kurzu. Wirowały i wirowały, i wirowały.
Maszyniście udało się wreszcie rozdzielić wargi Leona. Za bardzo bolała go
twarz, żeby mógł poruszać wargami, ale mógł teraz chociaż oddychać swobodnie.
Zresztą ból zaczął także jakby przechodzić. Maszynista uśmiechnął się do niego, po
czym odwrócił się do reszty ludzi pracujących na stacji.
- Chciałbym wam przedstawić następcę Mahogany'ego -naszego nowego
rzeznika - powiedział.
Robotnicy spojrzeli na Kaufmana z wyraznym szacunkiem. Sprawiło mu to
przyjemność.
Kaufman znów popatrzył na wpadające światło słońca, które oświetlało go
teraz. Potrząsnął głową. Chciał wyjść na górę, na świeże powietrze. Maszynista
przytaknął i poprowadził go do stromych schodów wychodzących na wąską uliczkę,
która dochodziła do większej.
Dzień był wyjątkowo piękny. Gdzieniegdzie na błękitnym niebie sunęły
delikatne pasemka bladoróżowych chmur. Powietrze pachniało porankiem. Ulice i
aleje były właściwie puste. Od czasu do czasu przejechała taksówka, lub minął go
spocony biegacz. Niedługo te ulice zapełnią się ludzmi. Miasto zajmie się swoimi
sprawami nieświadome tego, co kryje się pod jego powierzchnią i komu zawdzięcza
swe istnienie. Bez wahania Kaufman upadł na kolana i zakrwawionymi wargami
pocałował brudny beton, przysięgając wierność na wieki.
Pałac Rozkoszy przyjął hołd bez słowa.
YATTERING I JACK
Dlaczego ci, którzy rządzą /a mogą jeszcze rządzić długo i wielu osobom
bruzdzić/ wysłali go z piekła, aby obstawiał Jacka Polo? Yattering nie mógł tego
pojąć. Zawsze, kiedy przechodził okresowe testy przed swym władcą, zadawał
pytanie: "Co właściwie tutaj robię?". Szef odpowiadał, że to nie jest sprawa
Yatteringa. Ma wykonać zadanie lub zginąć, próbując to zrobić. Po sześciu
miesiącach ścigania Polo, Yattering stwierdził, że śmierć nie byłaby najgorszym
wyjściem. Nie kończąca się gra w chowanego nie bawiła nikogo, a Yatteringa
doprowadzała do ogromnej frustracji. Obawiał się wrzodów i psychosomatycznego
trądu /pogarszała mu się kondycja/. Najbardziej jednak obawiał się, że straci
panowanie nad sobą i w odruchu wściekłości zabije faceta natychmiast
Kim był Jack Polo?
To importer korniszonów; na jaja Leviticusa, był po prostu importerem
korniszonów. Jego życie wlokło się ospale, jego rodzina była nudna, politycy
prostoduszni, a życie duchowe nie istniało. Był to szary człowiek, niczym przez
naturę nie wyróżniony - po co zawracać sobie nim głowę? Nie był to Faust. Nie
można było z nim podpisać cyrografu, nie chciał sprzedać duszy. Nie
zainteresowałby się nawet tą transakcją. Powąchałby, wzruszyłby ramionami i
powrócił do swojego handlu ogórkami.
Yattering musiał przez wszystkie te dłużące się noce i jeszcze dłuższe dni
pracować nad swym podopiecznym. Musiał go doprowadzić do obłędu. Wyglądało na
to, że praca będzie długa, jeżeli nie nieskończona. Tak, były momenty, że nawet trąd
psychosomatyczny /gdyby dali mu zwolnienie/ wydawał się lepszy od tej głupiej misji.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]