[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To takie same owady jak ten, którego widzieliśmy w gabinecie, ale są ich miliony.
One atakują. Możliwe, że to w ogóle nie są żuki. Może to coś jest jak armia mrówek. Musimy
dostać się do ciężarówki. Mam tam wyposażenie i zapasy. Będziemy w niej bezpieczni. To
ciężarówka bandeirantes, ojcze. Musisz biec ze mną, rozumiesz? Pomogę ci, ale nie wolno ci
się potknąć i upaść na nie.
- Rozumiem.
52
Zaczęli biec. Joao trzymał swego ojca pod ramię i oświetlał latarką drogę.
Niech tylko jego serce wytrzyma - modlił się Joao.
Wbiegli w strumień owadów. One odskakiwały na boki, tworząc ścieżkę, która
zamykała się za biegnącymi mężczyznami.
Mniej więcej piętnaście metrów dalej, z mroku wynurzyła się biała sylwetka
ciężarówki.
- Joao... moje serce - wydyszał stary Martinho.
- Musisz tam dobiec - jęknął Joao. - Szybciej! - Przez kilka ostatnich kroków prawie
niósł ojca nad ziemią.
Dopadli szerokich, tylnych drzwi laboratoryjnego przedziału ciężarówki. Joao
otworzył je jednym szarpnięciem. Gwałtownym ruchem uderzył w kontakt po lewej stronie.
Sięgnął po kaptur, rozpylacz i nagle znieruchomiał wpatrując się w żółto oświetlone wnętrze.
Siedziało tam dwóch ludzi. Sądząc po ich wyglądzie byli to indianie z interioru. Obaj
mieli jasne błyszczące oczy, czarne włosy przycięte w równą grzywkę, oraz słomkowe
kapelusze. Wydawali się być blizniakami. Mieli nawet takie same szare od Wota ubrania,
sandały i skórzane torby na ramię. Podobne do żuków owady roiły się wokół nich, pełzając
po instrumentach. probówkach oraz po ścianach laboratorium.
- Co do diabła? - wybuchnął Joao.
Jeden z Indian podniósł flet ąuena i machnął nim.
- Wejdzcie - powiedział skrzypiącym, dziwnie akcentowanym głosem. - Jeżeli
usłuchacie, nie stanie się wam krzywda.
Joao poczuł, jak jego ojciec zatacza się i pochwycił starca w ramiona. Wydało mu się,
że jego ojciec jest bardzo lekki. Stary człowiek oddychał krótkimi bolesnymi wdechami. Jego
twarz stała się bladoniebieska a na czoło wystąpił pot.
- Joao - szepnął prefekt. - Boli... w piersiach.
- Lekarstwo! - wykrzyknął Joao. - Gdzie twoje lekarstwo?!
- W domu - szepnął starzec. - W biurku.
- Wydaje się, że to umiera - wyskrzypiał Indianin siedzący bliżej.
Wciąż trzymając ojca w ramionach Joao odwrócił się ku obcym i wrzasnął:
- Nie wiem kim jesteście, ani dlaczego wpuściliście tutaj to robactwo, ale mój ojciec
umiera i potrzebuje pomocy. Zejdzcie mi z drogi!
- Słuchajcie nas, albo obaj zginiecie - rozkazał Indianin z fletem. - Wejdzcie.
53
- On potrzebuje lekarstwa i doktora - powiedział łagodnie Joao. Nie podobał mu się
sposób, w jaki Indianin trzymał flet. Jego ruchy świadczyły, że instrument był w
rzeczywistości bronią.
- Jaka część zawiodła? - zapytał drugi Indianin. Patrzył z ciekawością na ojca Joao.
Oddech starego człowieka stał się nieregularny i płytki.
- To serce - powiedział Joao. - Wiem, że wy rolnicy sądzicie, że mój ojciec nie działał
zbyt szybko, żeby...
- Nie rolnicy - zaprzeczył ten z fletem. - Serce?
- Pompa - odparł drugi.
- Pompa - powtórzył Indianin z fletem. Podniósł się z ławki, stanął na środku
laboratorium i wskazał na ławkę. - Połóż ojca tutaj.
Ten drugi wstał z ławki i stanął obok pierwszego.
Pomimo lęku o ojca, do Joao dotarł dziwny wygląd tej pary: delikatne łuskowate linie
na ich skórze, dziwny blask oczu. pali jakiś narkotyk, czy co? - pomyślał gorączkowo.
- Połóż ojca tutaj - powtórzył ten z fletem i znowu wskazał na ławkę. - Pomoc będzie
można...
- Uzyskać - podpowiedział drugi.
- Uzyskać - rzekł ten z fletem.
Joao skupił się teraz na owadach oblepiających ściany. Uderzył go spokój i porządek
zawarty w ich liniach. Były takie same jak ten z gabinetu.
Oddech starca stał się teraz bardzo szybki i bardzo płytki. Joao czuł konwulsyjne
drżenie powstające przy każdym wdechu.
On umiera - pomyślał z desperacją.
- Pomoc będzie można uzyskać - powtórzył Indianin fletem - jeżeli będziesz
posłuszny, nie będziemy szkodzić.
Indianin podniósł swój flet, wycelował go w Joao.
- Usłuchaj.
Co do tego gestu nie można było się mylić. Flet był bronią.
Joao powoli wszedł do ciężarówki, podszedł do ławki i opuścił łagodnie ojca na
pokrytą tapicerką powierzchnię.
Indianin z fletem dał mu znak, by odstąpił i Joao usłuchał.
Drugi Indianin pochylił się nad głową starszego Martinho i podniósł jego powiekę. W
jego geście była zawodowa pewność, która zaskoczyła Joao. Indianin nacisnął delikatnie
54
[ Pobierz całość w formacie PDF ]