[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To mój portfel płaci za to wszystko! Płaci za
setkÄ™ miejsc takich jak to! - Szerokim gestem objÄ…Å‚
całe schronisko. - Płaci za szpital w mieście i w tuzi
nie innych miast Maragui. PÅ‚aci za to, by nie wycina
no waszych lasów, by nie zanieczyszczano waszych
rzek. Płaci farmerom, by kupili sobie maszyny, któ
rych potrzebują, i kupcom, by mogli kupić towary na
sprzedaż. Jego waga pomaga nawet przypominać
naszym politykom, że byłoby bardzo nierozsądnie
z ich strony życzliwie słuchać ludzi narzekających,
że ich podatki są marnowane na budowę szkół dla
wieśniaków, którzy do tej pory byli niewolnikami
w ich fabrykach, estancjach czy na ranczach!
Ojciec Tomaso spojrzał na niego ze smutkiem.
- Diego, tak daleko doszedłeś. Tak bardzo dale
ko. Tyle osiągnąłeś. Zwiat należy do ciebie. Dlaczego
więc twoja twarz jest wychudzona jak u starca, a oczy
patrzą smutno, jak u zagłodzonego zwierzęcia? Die-
LATYNOSKI KOCHANEK 135
go, dlaczego wróciłeś? Dlaczego teraz? Dlaczego
porzuciłeś, nawet jeżeli tylko na krótko, swoje wspa
niałe, złote życie?
Słońce niemiłosiernie prażyło Diega w głowę.
Powietrze pachniało spalinami. Puścił rękaw ojca
Tomasa i spojrzał gdzieś w bok. Na sercu leżał mu
głaz, tak samo ciężki jak blok betonu, który stanie się
bramÄ… szpitala, budowanego za jego pieniÄ…dze.
- A więc - spytał - kiedy zacznie działać?
- To zależy - odpowiedział ksiądz, a w jego
glosie znów zabrzmiała sucha nutka - od tego, ilu
robotników uda nam się zatrudnić. Na szczęście
przynajmniej dziÅ› mamy jednego dodatkowego.
Popatrzył taksująco na mężczyznę stojącego obok,
mężczyznę, który swój majątek liczył w miliardach.
- Cieszy mnie, synu, że te wątpliwej wartości
kluby zdrowia, do których należysz i do których
wstęp kosztuje niebotyczne sumy, utrzymują, cię
w dobrej formie. A teraz daj mi marynarkÄ™, i krawat,
i te śliczniutkie złote spinki do mankietów, i zegarek,
który podaje ci czas w każdej strefie, w której robisz
pieniÄ…dze, i zabieraj siÄ™ do roboty.
Diego spojrzał na niego, nie wierząc w to, co słyszy.
Ojciec Tomaso odpowiedział mu obojętnym spoj
rzeniem.
- Nie sądzisz, że to wstyd - mruknął - by dorosły
mężczyzna bał się uczciwej pracy, skoro nawet dzieci
chętnie się do niej zabierają?
Wskazał plac budowy, gdzie dzieci, ustawione
w szereg, podawały sobie dachówki, śmiejąc się przy
tym i rozmawiajÄ…c.
136 JULIA JAMES
Przez chwilę trzymał jeszcze wzrok Diega jak na
uwięzi, a potem Diego ponuro, z zaciśniętymi ustami,
zdjął swoją ręcznie szytą marynarkę, jedwabny kra
wat, wyjął złote spinki z mankietów, zdjął złoty
zegarek i bez słowa podał je księdzu.
Ksiądz je wziął, jego twarz nadal pozostawała
obojętna. Ale pod tą obojętnością jego serce się
rozradowało po raz pierwszy, odkąd chłopiec, które
go kiedyś znalazł śpiącego w bramie, przyjechał dziś
rano w lśniącej, prowadzonej przez kierowcę limuzy
nie. Diego Saez mógł sobie piorunować go wzro
kiem, ale jego oczy nie wyglądały już jak oczy
zagłodzonego psa.
Malowała się w nich jedynie złość.
Gdy patrzył, jak jego były podopieczny, podwija
jąc rękawy nieskazitelnie białej koszuli, idzie zdecy
dowanym krokiem na plac budowy, miał nadzieję, że
postąpił słusznie. Zbawienie nigdy nie jest łatwe, ale
Diego Saez w tej chwili bardzo go potrzebował.
Bo wierzchem jechał na nim szatan i pożerał jego
duszÄ™.
Diego podszedł do na pół ukończonej budowy.
Stojące w szeregu dzieci przestały podawać sobie
dachówki i wpatrzyły się w niego.
- To ty jesteś nowym pomocnikiem? - spytał
w końcu jeden z chłopców. - Ojciec Tomaso mówił,
że dziś ktoś przyjdzie.
- Naprawdę? - mruknął ponuro Diego. - Mogłem
się tego spodziewać.
- Wyglądasz na zbyt bogatego, by pracować - za-
LATYNOSKI KOCHANEK 137
uważyła dziewczynka, może dwunastoletnia. - Masz
czyste buty.
- Nie przejmuj siÄ™. Zaraz siÄ™ zabrudzÄ…. Gdzie
mają iść te dachówki?
Wziął całe naręcze.
- Tam, na drugą stronę, gdzie pracują dorośli. Nie
upuść ich, są drogie - ostrzegł go chłopiec, który
przedtem się odezwał.
- Postaram się - obiecał Diego.
- Mówisz tak jak my - zauważył inny chłopiec.
Diego zastygł. Nie zdawał sobie sprawy, że od
powiada im w ich ulicznym slangu.
- Kiedyś tu mieszkałem - wyjaśnił.
- Ale jesteś bogaty - nie ustępowała dziewczynka.
- Gdy tu mieszkałem, nie byłem bogaty.
- Ojciec Tomaso mówi, że wszyscy jesteśmy
bogaci - odezwał się inny chłopiec. - Codziennie
jemy, mamy łóżko do spania i czyste ubrania do
noszenia. Mówi, że dzięki temu jesteśmy bogaci.
Diego spojrzał na nich, na ich porządnie ostrzyżo
ne włosy, wesołe oczy, niezamglone teraz głodem,
alkoholem czy narkotykami.
- Tak - zgodził się. - Ojciec Tomaso ma rację.
- On zawsze ma rację - powiedział chłopiec,
który przedtem go ostrzegał, by nie upuścił dachó
wek. - Zaniesiesz wreszcie te dachówki na miejsce,
czy też będziesz tak z nimi stał przez cały dzień?
Muszą być dziś położone.
- Jak każesz, szefie - powiedział Diego i ruszył.
Dachówki nie wydawały mu się już aż takie ciężkie.
138 JULIA JAMES
Portia usłyszała energiczne walenie drewnianą
łyżką o metalowy garnek. To było wezwanie na
obiad. Zakończyła lekcję, odesłała dzieci, by umyły
ręce, schowała wysłużone podręczniki do szafki i po
szła do swojej małej sypialenki. Była cała spocona,
więc chciała się odświeżyć i zmienić bluzkę.
Pokoje wolontariuszy znajdowały się w bocznym
skrzydle budynku. Wychodząc na jaskrawe słońce,
oślepiona zmrużyła oczy. Gdy wzrok się przyzwy
czaił, zobaczyła poranną zmianę ochotników i dzieci
wracajÄ…ce z budowy.
Jeszcze raz zamrugała.
A potem zastygła w miejscu.
Nie! To nieprawda!
Przez podwórze szedł Diego Saez.
Zachwiała się i chwyciła framugi drzwi. Powiet
rze uciekło jej z płuc.
To nie może być on! Nie może!
Ale to był on. Jego wzrost, jego szerokie ramiona,
jego ciemne włosy, jego rysy. On. Diego Saez.
Zamarła, jakby krew w jej żyłach przemieniła się
w lód, i stała, niezdolna do najmniejszego nawet ruchu.
Diego, spocony jak ruda mysz, pomyślał, że przy
tyk ojca Tomasa na temat klubów zdrowia mógł
nawet być słuszny, ale istniała zasadnicza różnica
między ćwiczeniami w klimatyzowanej sali a robotą
na palonym słońcem placu budowy. Jednak nie za
mierzał narzekać. Przecież razem z nim pracowali
studenci, kilku starszych mieszkańców miasta, dzieci
i wszyscy jakoÅ› to wytrzymali.
LATYNOSKI KOCHANEK 139
Ale ucieszył się, gdy dano sygnał na koniec pracy.
Wracając do budynku, zastanawiał się, jakie jesz
cze niespodzianki trzyma dla niego w zanadrzu oj
ciec Tomaso.
Był w dziwnym nastroju. Dwie godziny ciężkiej
pracy spowodowały, że przestał myśleć o swoich
zmartwieniach. Co więcej, był prawdziwie zadowo
lony. Z tego, że dotrzymał kroku reszcie robotników.
I z tego, że chociaż chodził jak w kieracie, pracował
z własnej woli dla czegoś, co było ważne.
Inni traktowali go nieufnie. Widział to. Miejscowi
robotnicy zachowywali siÄ™ z dystansem, nawet wo
lontariusze z początku czuli się niezręcznie. Ale nie
ma nic lepszego niż wspólna praca, żeby przełamać
bariery. Zwłaszcza gdy niektórzy z tych współpraco
wników to dzieci. Teraz, gdy szedł przez podwórze,
swobodnie już z nim rozmawiały.
Uniósł wzrok na budynek. Znów ogarnęło go to
poczucie jedności czasu, przeszłość zlała się z teraz
niejszością. Na chwilę minione lata zniknęły i zoba
czył tego chłopca, którym był kiedyś, w innym życiu.
A potem, gdy jego spojrzenie przesunęło się na
drzwi wiodące do klas, zszokowany zatrzymał się
w pół kroku.
W drzwiach stała Portia Lanchester.
Powoli, bardzo powoli, uniósł rękę i otarł z oczu pot.
To halucynacja. Omam. Wizja.
Wspomnienie.
NawiedzajÄ… go duchy i torturujÄ….
To nie może być Portia. Nie może! Ona jest
tysiące kilometrów stąd, w tym pięknym osiemnasto-
140 JULIA JAMES
[ Pobierz całość w formacie PDF ]