[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siliśmy cię do stołu u nas.
- Twoja matka dała mi jeść - sprostowała Celie.
- Na jedno wychodzi.
- Ale ja nie proszę cię, żebyś dla mnie gotował, tylko żebyś
zagrał na gitarze.
Jacob nie podjął tematu, tylko zapytał:
- Mogę prosić o naleśnika?
- Nie, dopóki mi czegoś nie zagrasz.
- Dobrze, zapomnijmy o tym. Wezmę tylko bekon.
- Prędzej czy pózniej, będziesz, musiał zagrać dla mnie,
wiesz o tym? - Skapitulowała i podsunęła mu półmisek.
- To brzmi jak grozba.
- Och, może być całkiem miło. Nie znudziło ci się jeszcze
to granie dla czterech ścian?
- Nie, bo ja tak lubię. W to mogła uwierzyć.
- Nigdy nie grałeś dla swojej rodziny?
- Raz czy dwa dla mamy, bo nie dawała mi spokoju. Jako
dziecko, grywałem na ogół w jednym z pokoi na najwyższym
piętrze.
- Musi być ich dużo w takim wielkim domu. Jacob pokiwał
głową.
- Za czasów Ethana i Hirama mieszkały w nim trzy poko-
lenia. Musiał być odpowiedni.
- Twoja mama ma teraz mnóstwo miejsca.
- Tak, zwłaszcza ostatnio.
92
S
R
Puste gniazdo po śmierci męża... Znając Jacoba, na pewno
się tym zamartwiał.
- W każdym razie to dla niej pociecha, że ma cię w pobliżu
- powiedziała Celie.
Jacob zapatrzył się na swój kubek.
- Szczerze mówiąc, nie wiem, czego jej potrzeba.
- Powiedziałeś to tak, jakby to był wyłącznie twój problem.
- Bo tu mieszkam i jestem najstarszy. - Zawsze traktował
poważnie swoje obowiązki.
- Bracia ci nie pomagają?
- Gabe zagląda, kiedy tylko może. Nick często dzwoni. Jest
strażakiem w Bostonie, więc przyjeżdża tylko na urlop. Tak czy
inaczej, wszystko spada na moje barki... - Zawahał się. - W
przyszłym miesiącu przypada pierwsza rocznica śmierci ojca.
- Będzie wam ciężko.
- Tak. Próbujemy trzymać się razem.
- Robisz co w twojej mocy.
- Chciałbym więcej. - Chciałby przywrócić życie ojcu, ale
to niemożliwe, więc nie ma sensu o tym myśleć i mówić.
- Tak mi przykro. - Celie nakryła dłonią jego rękę. - Pew-
nie ci go brakuje.
Dotknięcie chłodnych i miękkich palców przypomniało mu
incydent z poprzedniego wieczoru. Celia w jego ramionach, za-
pach jej włosów, smak ust... Potem przez wiele godzin nie mógł
zasnąć, obolały z pożądania.
Teraz znowu robiła z nim to samo, każąc mu się otworzyć i
budząc w nim niepotrzebne tęsknoty. Wiódł przecież skromne i
uporządkowane życie, a sporadyczne kontakty z kobietami nie
wnosiły w nie niepokoju. Jeśli czasami się zabawił, to bez kon-
sekwencji.
93
S
R
Tymczasem Celie Favreau to jedna wielka komplikacja.
Odkąd natknął się na nią na plantacji, nic w jego życiu nie jest
takie samo jak dawniej. Wszystko zaczęło się zmieniać, a on
nie mógł nic na to poradzić.
Tak samo jak nie mógł nic poradzić na to, że coraz bardziej
pragnie Celie.
Cofnął szybko rękę.
- Dzięki za śniadanie. Muszę iść, bo mam masę roboty. -
Odłożył serwetkę.
- Przecież jest sobota!
- Na plantacji to nie ma znaczenia.
- Jeszcze minutkę. - Gdy wstał, podniosła rękę. - Nie za-
prosiłam cię na śniadanie tylko po to, żeby ci podziękować.
Chciałam z tobą o czymś pomówić.
Byle nie o tym pocałunku, pomyślał Jacob, ani o tym, dla-
czego nie chce go powtórzyć, chociaż ciągle tego pragnie.
- O co chodzi? - zapytał niechętnie.
- Pamiętasz, jak cię powiadomiłam, że trzeba będzie wy-
ciąć u ciebie dziewiętnaście akrów?
- Trudno to zapomnieć, zwłaszcza że spora część już zo-
stała wycięta.
- Jest szansa na uratowanie reszty.
- Jak to? Przecież na wczorajszym zebraniu wmawiałaś
wszystkim, że nie ma innego sposobu oprócz wycinki. - Nie
zamierzał rozbudzać w sobie próżnych nadziei.
- Musimy oczywiście wyciąć zaatakowane drzewa oraz te
w wewnętrznym kręgu. Tutaj nie mamy wyboru. Jednak może
uda się zmniejszyć strefę ochronną.
Jacob opadł na krzesło.
- Powiedz mi coś więcej.
- Udało nam się wyprodukować preparat owadobójczy
94
S
R
do wstrzykiwania. Na bazie naturalnej substancji ochronnej,
wydzielanej przez drzewa.
- Czytałem o tym w Internecie, ale ten środek nie ma jesz-
cze u nas atestu. Na razie dostępny jest tylko w Kanadzie. -
Jacob zmarszczył brwi. - Jeżeli dostaliście już zgodę, to dla-
czego nie stosujecie go tutaj, do cholery?
- Jeszcze nie wolno nam tego zrobić, ale wiem z pewnych
zródeł, że decydenci dali zielone światło. Trzeba tylko dopełnić
formalności. - Oczy jej się zaświeciły. - Mogłabym zaszczepić
twoje drzewa w zewnętrznym kręgu. Nawet jeżeli są w nich
larwy, wymrą po podaniu szczepionki.
- A co z ludzmi, którzy wypiją syrop z tych zaszczepionych
drzew?
- To naturalna substancja. Wzmocniliśmy tylko stężenie.
Skład chemiczny syropu z zaszczepionych drzew jest identycz-
ny z otrzymanym ze zdrowych klonów. Nie różni się smakiem i
nie ma w nim żadnych szkodliwych składników. - Rozłożyła
ręce. - Nie jest to wprawdzie lek na wszelkie zło, ale możemy
go użyć, aby ocalić chociaż część twoich klonów.
Jacob spojrzał na nią przeciągle.
- Dlatego, że zająłem się twoją furgonetką?
- Nie! Robię to, bo nie mogę patrzeć, jak wycina się drze-
wa. Wiem, że stosując nasz preparat, można temu zapobiec.
Wiem też, że atest mamy prawie w kieszeni. Wkrótce będziesz
mógł kupić tę szczepionkę w każdym sklepie.
- Porozmawiajmy o liczbach. Ile drzew da się uratować?
Celie szybko policzyła w myślach.
- Myślę, że około jedenastu akrów.
- Czy ten preparat jest skuteczny? - W duszy Jacoba na-
dzieja walczyła o lepsze z podejrzliwością.
- Tak, rzeczywiście jest skuteczny. Mój zespół testował go
95
S
R
przez siedem lat w Kanadzie i pięć w Stanach. To naprawdę
najlepszy środek chroniący klony, jaki kiedykolwiek wypro-
dukowano.
- A jak długo działa?
- Przez co najmniej rok, a może nawet dłużej. Co o tym są-
dzisz?
Nie odpowiedział od razu, choć chciałby w to wierzyć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]