[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wymusił na niej decyzję, której w głębi serca nie
akceptowała.
Potrząsnęła głową. Abby miała rację, dziwiąc się,
dlaczego miłość musi tak bardzo boleć.
W tym momencie rozległo się delikatne pukanie
i w drzwiach stanął Chuck.
- Jesteś gotowa, kochanie? - zapytał z wahaniem
w głosie.
Nie była w stanie odpowiedzieć. Skinęła tylko gło­
wą i podniosła z podłogi torbę.
- Pozwolisz? - Dotknął jej ramienia i wziął ba­
gaż.
Szła za nim jak na ścięcie. W końcu - nic dziwne­
go. I tak bez niego będzie żywym trupem.
- Zapakowałem już trochę rzeczy do samochodu
- powiedział Chuck. - Potrzebuję jeszcze kilku minut
na pożegnanie z Abby i Lupe. Pójdziesz ze mną, czy
poczekasz w aucie?
- Słucham? - wymamrotała. Co on mówi? Musia­
ła się przesłyszeć. - Dokąd jedziesz?
Chuck przystanął i odwrócił się do niej.
Nigdy jeszcze nie był tak zdenerwowany. Jaka bę­
dzie reakcja Meredith?, zastanawiał się.
- Jadę z tobą. Czy naprawdę myślałaś, że po tym
wszystkim mogę żyć bez ciebie?
Zamrugała.
- Ale... ale ja lecę samolotem, a ty...
- Oczywiście. Jak inaczej dostalibyśmy się do
Seattle? Przecież tam będzie nasz nowy dom, pra­
wda?
- Przecież ty boisz się latać. Tak przynajmniej my­
ślałam. - Meredith czuła, że cała zaczyna się trząść.
- Kochasz mnie, mimo że boję się latać? Całe
Serce podeszło mu do krtani.
- Meredith! Kochanie! Nie odrzucaj mnie! - za­
wołał z rozpaczą.
Ona uśmiechnęła się do niego łagodnie.
- Nie o to mi chodzi - powiedziała. - Żadne z nas
- Nie!
szczęście, że jestem typem, który lubi walczyć z prze­
ciwnościami. - Zaśmiał się na cały głos, a potem do­
dał poważnie: - Nie. Nie boję się latać. Nie lubię tego,
bo w powietrzu decyduje za mnie ktoś inny. Kiedy
Bryan uprowadził cię do szałasu, przyleciałem tam
helikopterem. Nigdy się nie zastanawiałaś, jakim cu­
dem dotarłem tam tak szybko?
- A ranczo? Komu je zostawisz?
- Zostawiłem pełnomocnictwa naszemu prawnikowi.
Wziął na siebie całą papierkową robotę. Abby i Jake po­
radzą sobie z resztą. A ja nareszcie zajmę się na poważnie
naszą firmą. Kyle nie może ciągnąć wszystkiego sam.
Meredith przyłożyła dłoń do ust i patrzyła na niego
niedowierzająco.
- Chcesz powiedzieć - wyjąkała w końcu - że
porzucasz wszystko - dom, rodzinę, interesy - żeby
być ze mną?
- Zdałem sobie sprawę, że kocham cię bardziej niż
dom, rodzinę i interesy - oświadczył po prostu, pa­
trząc z ulgą na radosną twarz Meredith.
Wtedy z jej ust usłyszał stanowcze:
nie powinno stąd wyjeżdżać. To jest nasz dom. I to
będzie dom dla nowego pokolenia Gentrych.
- Czy dobrze zrozumiałem? Piękna dziewczyna
z miasta i wyjątkowo utalentowany pilot chce zostać
żoną farmera? - zapytał Chuck z równym osłupie­
niem, co radością.
- Dobrze zrozumiałeś. Jeśli to były oświadczyny
- zostały przyjęte. A na ranczu jest helikopter. I sa­
moloty. Mogę się wam przydać, prawda?
Kiedy pochylił się, żeby ją pocałować, oboje pła­
kali.
Ze szczęścia, z radości, ze śmiechu.
Meredith znalazła dom. Chuck z kolei wiedział, że
jego dom to ona. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • imuzyka.prv.pl
  •